Biorąc pod uwagę fatum ciążące bezustannie nad rodzeństwem Baudelaire, trudno byłoby przypuszczać, że w drugiej części „Serii niefortunnych zdarzeń” trójkę sierot spotka coś miłego. Tymczasem okazuje się, że ich nowy opiekun - Doktor Montgomery Montgomery, czyli Wujcio Monty, chociaż jako wybitny herpetolog jest po prostu zafiksowany na punkcie żmij, to jednocześnie naprawdę troszczy się o Wioletkę, Klausa i Słoneczko. Wbrew temu, co można by przypuszczać, dzieciom zupełnie nie przeszkadza konieczność przebywania pod jednym dachem z ogromną kolekcją gadów. W dodatku rodzeństwo Baudelaire z entuzjazmem odniosło się również do planów Wujcia Monty'ego, który chciał je zabrać ze sobą na wyprawę badawczą do Peru. W „Gabinecie gadów” przez moment możemy więc obserwować trójkę sierot cieszącą się ze znalezienia spokojnej przystaniprzystani po makabrycznych przeżyciach przedstawionych w „Przykrym początku”. Jednak Lemony Snicket z góry informuje czytelników, że te szczęśliwe chwile nie będą trwały długo. Wkrótce do akcji
wkracza bowiem znany nam już czarny charakter - Hrabia Olaf, który po raz kolejny próbuje zagarnąć majątek Baudelaire'ów odziedziczony po rodzicach.
W „Gabinecie gadów” znajdziemy to wszystko, co zafascynowało czytelników w pierwszym tomie „Serii niefortunnych zdarzeń”: mnóstwo czarnego humoru, makabryczne wydarzenia i przebiegły plan, którego realizacji muszą samodzielnie przeszkodzić Wioletka, Klaus i Słoneczko. Oczywiście cały czas kibicujemy tym doświadczanym przez los sierotom, nawet jeśli - dzięki uwagom narratora - mamy świadomość, że zupełnego happy endu na pewno nie będzie. Istotne jest też, że Lemony Snicket nie zaoferował nam jedynie powtórki sprawdzonych rozwiązań, gdyż świeży powiew do fabuły wnosi budząca sympatię postać Wujcia Monty'ego, a także zmieniona sceneria - w domu nowego opiekuna młodzi bohaterowie żyją wszak w warunkach całkiem odmiennych niż nie tak dawno u Hrabiego Olafa (i nie chodzi tutaj jedynie o bogatą kolekcję gadów). Na szczególną uwagę zasługuje też odkryta przez Doktora Montgomery’ego Niezwykle Jadowita Żmija, bo za jej sprawą czytelnicy przeżyją zarówno chwile grozy, jak i wesołości.
Wszystko to sprawia, że z przyjemnością mogę stwierdzić, że „Gabinet gadów” co najmniej dorównuje poziomem „Przykremu początkowi”. Niewątpliwie zaletą drugiej części „Serii niefortunnych zdarzeń” jest zaś zmieniający się nastrój opowieści, gdyż zapobiega to znużeniu się czytelników pasmem nieszczęść przytrafiających się bez końca rodzeństwu Baudelaire. Świadczy to też o tym, że Lemony Snicket bynajmniej nie popadł w rutynę i przynajmniej póki co miał wystarczająco dużo świeżych pomysłów, abyśmy po prostu mogli się świetnie bawić przy tej lekturze. Z pewnością „Gabinet gadów” tylko pobudzi więc apetyt wiernych wielbicieli cyklu na kolejne tomy „Serii niefortunnych zdarzeń”.