Jaki jest najlepszy sposób literackiego spisania historii kraju? Dodajmy, historii burzliwej w kraju niezwykłym i egzotycznym. Chyba najczęstszy i najlepszy to ukazanie dziejów jednostki smaganej wydarzeniami, walczącej o przetrwanie, o zachowanie godności i człowieczeństwa wówczas, gdy inni się chętnie tego pozbywają. Jung Chang, obecnie ceniona na Zachodzie sinolog, spisała losy swojej rodziny, skupiając się przede wszystkim na kobietach – swojej babce, która żyła jeszcze w epoce cesarstwa i starożytnych chińskich tradycji, matce – komunistce, głęboko wierzącej w przemiany społeczne i na sobie oraz erozji jej wiary w komunizm, Mao, wreszcie w Chiny w ogóle.
Ważną cechą książki jest realizm i naturalizm, półgębkiem dowiadujemy się, że cała rodzina uwielbiała powieściopisarzy francuskich z XIX w. – właśnie pod ich wpływem jest Chang. Jest to o tyle nietypowe, że literaci chińscy rzadko opisywali rzeczywistość wprost, chętniej uciekali do aluzji, tematów historycznych, okraszali prozę epitetami, zbliżając ją nieco do poezji. Tymczasem w Dzikich łabędziach dominuje surowa forma, jak najprawdziwszy opis wydarzeń. Tragizm wydarzeń ubrany w chiński styl pisania nadałby rys śmieszności – czego na szczęście autorka uniknęła sięgając do tradycji europejskiej.
Powieść poraża autentyzmem już od pierwszych stron, od opisu łamania dwuletnim dziewczynkom stóp, aby pozostały małe, co dawało im wyższą cenę na rynku matrymonialnym. Zostajemy przygwożdżeni chińską codziennością, nieporównywalną w niczym z europejską. Co więcej, los kobiet w tym kraju – bez względu na wiek i miejsce w hierarchii społecznej – jest przerażający. Nikt nie dziwił się zabijaniu nowonarodzonych dziewczynek, długo po upadku cesarza łamano im stopy, sprzedawano za miskę ryżu do domów publicznych, a w czasach głodu nawet za mniej. Bite i poniżane jako żony, przez mężów i synów, a jeśli nie urodziły chłopca, wyganiane na ulicę. Trudno się więc dziwić, że Dehong, matka autorki, z takim zaangażowaniem pracowała dla komunistów, deklarujących poprawę bytu kobiet i równouprawnienie. A gdy ci słowa dotrzymali, nic już nie było w stanie podważyć wiary w nieomylność Mao, okazywanej przez płeć słabą.
Najważniejszą jednak częścią powieści jest rozprawa z maoistowskim komunizmem, a właściwie ciężkie oskarżenia o ludobójstwo, barbarzyństwo, bestialstwo, wydawanie absurdalnych dekretów, stających się podstawami bytu milionów ludzi, niszczenie podstawowych więzi międzyludzkich. Nie jest to bynajmniej pamflet – dzieje rodziny „łabędzi” są dowodem, najlepszym z możliwych, na prawdziwość oceny systemu przez Chang. Brzmi to tym mocniej, że początkowo rodzina, która w czasie wojny domowej stanęła po stronie Mao, była – jak i inni urzędnicy partyjno-państwowi – rozpieszczana przez władzę, stanowić miała nową kastę mandaryńską. Rewolucja Kulturalna zmiotła ich przywileje, rozrzuciła po całym kraju, zagnała do obozów pracy, więzień i sadzenia ryżu, a mimo to wiara w nieomylność Przewodniczącego długo nie została podważona. Jednym z najbardziej wstrząsających fragmentów książki jest ostatnia rozmowa ojca autorki z jej najstarszym z braci - niezłomny człowiek, zdolny w imię pryncypiów partyjnych znieść rany,
partyzantkę, gotów poświęcić życie swojej żony i nienarodzonego dziecka nagle namawia syna do niewiary w komunizm.
Właśnie pod znakiem niewiary stoi druga część powieści. Zapis stanów psychicznych autorki niezmiernie przypomina odchodzenie od religii – najpierw ogląd świata przez pryzmat zasad i idei komunistycznych wpojonych przez rodziców, z kultem Mao na czele, później wątpliwości związane z ich realizacją w rzeczywistości przez innych, zobligowanych do tego pozycją w hierarchii, wreszcie negacja samej istoty chińskiego komunizmu – osoby Mao. Co ciekawe, autorka nie była w stanie przeskoczyć tego ostatniego etapu, gdy Przewodniczący żył. Przełom nastąpił dopiero po jego śmierci, gdy za wszelką cenę postanowiła wyjechać z Chin.
Z europejskiego punktu widzenia totalitaryzm chiński, zaprezentowany przez Chang, oszałamia swym absurdem.Dla przykładu - nikt nie śmiał podważyć słów Mao, że lekarzem może zostać każdy, dopiero w trakcie praktyki nabierze odpowiednich umiejętności. Chang, jeszcze licealistka, zgodnie z tą dyrektywą, zostaje więc „bosonogą lekarką”. Bandy wyrostków, torturujących swoich nauczycieli, nie spotykają się z żadnym potępieniem społecznym, bo zachęcił ich do tego Mao. Ba, nawet wróble, oskarżone przez najwyższe czynniki partyjne o spowodowane wielkiego głodu poprzez wyjadanie ziaren, stały się celem ataku kilkuset milionów Chińczyków, z których każdy zdawał sobie w pełni sprawę z irracjonalności takich polowań. Być może byłoby to śmieszne, gdyby nie to, że dekrety tego typu kosztowały życie 60-70 mln. Chińczyków, a egzystencję wielu z nich zamieniło się w piekielny koszmar.
Czytelnik nieznający współczesnej historii „Śpiącego olbrzyma” – jak mówił o Państwie Środka Napoleon nie ma powodu do obaw przed niezrozumieniem lektury. Chang umiejętnie wplata wydarzenia stanowiące polityczne tło dla dziejów jej rodziny, dzięki temu nie gubimy się w intrygach na szczycie władzy i ich skutkach dla maluczkich. Robi to w sposób znakomity, łatwo rozdzielając fakty od partyjnej propagandy, choć niewątpliwie stara się jak może wybielić postać ojca, utrwalającego władzę komunistów w Mandżurii i Siczuan również przy pomocy wyroków śmierci.
Dzikie łabędzie nadal są powieścią zakazaną w Chinach. Wcale mnie to nie dziwi, oskarżenie bezlitosnej historii do tej pory robi wrażenie na spadkobiercach Mao. Doprawdy, większość z nas, urodzonych jeszcze w czasach komunizmu w Polsce, po lekturze tej książki dojdzie do wniosku, że i tak miała ogromne szczęście niebycia Chińczykiem podczas wielkiego głodu lub Rewolucji Kulturalnej.