Określenie „króliczek” kojarzy mi się z rozkładówką Playboya, ewentualnie przerośniętą Barbie obściskującą leciwego już Hefnera w jego przepastnej rezydencji. Podobno reality show bije rekordy popularności. Jeśli nie w tę stronę, moje skojarzenia biegną w kierunku czegoś mięciutkiego, cieplickiego i futerkowatego. Ewentualnie przerośniętego i bezczelnego jak ten wygadany królik z kreskówek. Od dziś na hasło „Bunny” mój umysł przywołuje obraz brutalnego faceta, którego określa się słowem na literę „s”, tłumaczącym jednocześnie jego charakter i pochodzenie.
Bunny Munro jest przedstawicielem handlowym. W chwili, gdy go poznajemy, jego zawód określa się mianem komiwojażer. Pomijając terminologiczne subtelności, zajęcie głównego bohatera wiąże się z koniecznością podróżowania, spotykania znaczącej liczby kobiet i prawienia im komplementów. Bunny sprzedaje kosmetyki, właściwie robi prezentacje i zbiera zamówienia. Możemy sobie wyobrazić, ile trzeba mieć uroku, żeby wmówić zaniedbanej kobiecie pochłoniętej niemowlakiem, że akurat bez migdałowego mleczka do ciała nie będzie w stanie oddychać, żyć i w ogóle istnieć. Bunny ma dużo uroku, umiejętności, prawdopodobnie ma mało sumienia, poczucia odpowiedzialności i zwykłej uczciwości – ludzkiej i małżeńskiej, i w ogóle każdej. Gdy widzi trupa żony, jego umysł rejestruje fakt, że piersi ta ma wciąż niezłe. Poza tym, żeluje włosy i robi sobie loka na środku czoła. Myśli o seksie, albo o seksie, ewentualnie – seksie. I nie jest tzw. erotomanem gawędziarzem. Gdyby mógł (i jest święcie przekonany, że może) nie darowałby
żadnej kobiecie. I niby wiadomo, jeśli nie z praktyki życia codziennego, to choćby z prasy kobiecej, że mężczyźni myślą o seksie często, to Bunny myśli zawsze. I czytelnik ma z tego trochę radości, gdy widzi co też sobie bohater pomyślał w jak najbardziej poważnej (i patetycznej) sytuacji. Wydaje mi się, że najciekawszym walorem książki jest ten właśnie przerysowany bohater. Szowinista do potęgi, cham, krętacz, aż dziw, że pomimo tylu brzydkich spraw chodzi po ziemi. Do czasu. Czytając, mam wrażenie, że Bunny już za życia roztacza wokół siebie atmosferę rozkładu. Jego otoczenie aż lepi się od brudu, o zgniliźnie moralnej (piękny eufemizm) już nie wspomniawszy. Świat lepki, nieuporządkowany, pogrążony w chaosie, jak z koszmaru. A w tym wszystkim on – Bunny, który już myśli kogo dziś przeleci. Wolę, żeby taki Bunny istniał w literaturze, nie w życiu, gdzieś w pobliżu. Czy na kartach książki można zamknąć wszystkie te cechy, które od mężczyzn raczej odciągają, a z drugiej strony czynią go jakoś tam atrakcyjnym?
Nieprzyzwoicie atrakcyjnym, a z drugiej strony wstrętnym? Można. I na tym polega urok książki. Ale nie dajmy się zwieść – trochę Bunny'ego jest wszędzie, w przeciętnym człowieku również. Pójdźmy dalej – a gdyby być przez chwilę wulgarnym króliczkiem, którego nie obowiązują zasady współżycia społecznego. Nic prostszego – stać się króliczkiem, Cave opisuje go ze szczegółami.
Nic na to nie poradzę, pomimo świetnych recenzji tej książki, zachwytów publiczności i krytyków wychwalających umiejętne łączenie tego, co przerażające z tym, co w ludzkiej psychice najbardziej interesujące, jakoś nie dałam się do końca przekonać. Podoba mi się bardzo specyficzne poczucie humoru autora, plastyczność opisów i te tak bardzo, bardzo sugestywne obrazy. Bunny widziany jako produkt naszych czasów – kultury konsumpcyjnej emanującej seksem i łatwą rozrywką jest fantastyczny w swojej destrukcyjności. A ja chcę wiedzieć, co stało się z Bunny Juniorem, czyli z nami…