To przemilczana historia. Jeszcze do 1939 r. tętniło tam życie
Ostatnią żyjącą w Siankach Polkę jeszcze niedawno odwiedzały wycieczki z Polski. Katarzyna Fedyczkanycz jest jedną z niewielu pamiętających o Siankach, które były kiedyś w granicach Polski i miały potencjał turystyczny nie mniejszy niż dzisiejsze Zakopane. Krzysztof Potaczała w książce "Tak blisko, tak daleko. Bieszczady po drugiej stronie granicy" opisał wsie bieszczadzkie przedzielone granicą ustaloną przez Sowietów na Sanie.
Katarzyna Fedyczkanycz, ostatnia żyjąca Polka w Saniach, spogląda z okładki najnowszej książki Krzysztofa Potaczały – pozuje przy oknie, na twarzy ma delikatny uśmiech. Była ulubienicą każdej polskiej wycieczki. Po tym, jak Sianki zniknęły z mapy Polski i znalazły się najpierw w granicach ZSRR, a dziś Ukrainy, nigdy do Polski nie przyjechała. Słuchała za to polskiego radia, pielęgnowała polski język. Autorowi opowiada, że to ojciec zaszczepił w niej miłość do Polski.
Przeklęta granica
Dzisiejsze wsie znajdujące się w tak zwanym worku bieszczadzkim – wąskim gardle na dole mapy – kiedyś znajdowały się granicach jednego państwa. Dziś w większości po polskiej stronie zostały fragmenty, za to po ukraińskiej w wielu przypadkach to wciąż miejsca z dawnym potencjałem – przede wszystkim turystycznym. Dlaczego Ukraińcy tego nie wykorzystują?
Zobacz: Lubuskie. Niezwykła historia pałacu w Brodach
W reportażu "Tak blisko, tak daleko. Bieszczady po drugiej stronie granicy" roi się od nazw miejscowości, które tętniły życiem przed II wojną światową: Sianki, Sokoliki, Beniowa, Libuchora… W każdej z nich żyli wspólnie Rusini, Polacy i Żydzi. Bywało różnie, ale Rzeczpospolita starała się dbać o rozwój turystyki w tym regionie.
W Siankach jednocześnie odpoczywało i po półtora tysiąca turystów. Pociągi kursowały kilka razy dziennie. Przyjeżdżali narciarze, wielbiciele zimowej turystyki, ale i latem było co robić. Działał teatr amatorski, były sklepy, biblioteka – prasa pisała o potencjale uzdrowiskowym. Wszystko zmienia się, kiedy w 1945 r., kierując się "sugestiami" Sowietów, ustanowiono nową granicę z Polską na Sanie.
Żona z Sokolików
Robotnicy przybywający z różnych stron Polski w poszukiwaniu zarobku w Sokolikach znajdowali tu niegdyś kandydatki na żony. Sieć zakładów drzewnych dawała szansę na lepszy zarobek. Sokoliki – podobnie jak Sianki – też mają pecha, bo gdy Sowieci ustawili granicę na Sanie, po wschodniej stronie znalazł się dwór, cerkiew, kościół i stacja kolejowa. Mieszkańcy z prawej strony zostali wywiezieni w głąb ZSRR.
W Beniowej w 1947 r. Wojsko Polskie spaliło cerkiew, która byłą dumą wsi. Wcześniej, 2 czerwca 1946 r. żołnierze weszli do Beniowej, splądrowali cerkiew, wypędzili z domów ludzi i ustawili ich w długiej kolumnie do Tarnawy Niżnej, skąd całe rodziny wyruszyły w drogę do ZSRR. Tego samego dnia mieszkańcom Sianek także kazano się zbierać.
Jak podsumowuje Potaczała, do 1946 r. przesiedlono w ten sposób ponad 480 tys. osób. Podobnie jak w przypadku deportacji Polaków z Kresów Wschodnich II RP, całość akcji przedstawiano jako dobrowolną ewakuację.
Przemilczana historia
W dzisiejszych wsiach po ukraińskiej stronie czas się zatrzymał. Ludzie wciąż mieszkają tam w chyżach – wiejskich chatach, w których obok siebie bytują zwierzęta i ludzie. Turystyka, która mogłaby być kołem zamachowym, nie istnieje tu wcale. Z trudem do wielu z tych miejsc można dojechać – nie tylko dlatego, że nie ma dróg asfaltowych, ale też dlatego, że te szutrowe są nie do przejechania.
Potaczała przez lata jeździł wytrwale do tych miejsc, rozmawiał z miejscowymi, dopytywał, dlaczego to wszystko tak się marnuje i czy ktokolwiek jeszcze pamięta, jak było kiedyś. Lokalni albo rozkładali (i wciąż rozkładają) ręce, ale mówią, że na drogi albo rozwój to państwo powinno dać. Nikt nie wspomina o polskiej historii tych miejsc. Niemal nikt o niej nie wie. Skąd ta amnezja?
– Wielu po prostu nie interesowało, co tu kiedyś było – mówi Krzysztof Potaczała. Ukraińcy nie chcą pamiętać o polskiej biografii takich choćby Sianek, bo wiąże się także z bolesną i trudną historią. "Wszystko, co niepolskie, a zwłaszcza ukraińskie, zasługiwało na zapomnienie. To dlatego w opuszczonych wsiach złodzieje bezkarnie łupili kute ręcznie krucyfiksy, oddając je za grosze na złom" – pisze.
Polacy o przeszłości nawet do dziś mówią ściszonym głosem. To wszystko jednak nie unieważnia gospodarczego czy turystycznego potencjału tych miejsc. Szczególnie, że Bieszczady po ukraińskiej stronie bywają nawet piękniejsze.
Katarzyna Fedyczkanycz z Sianek nie wyjechała, nawet kiedy obywatelstwo w dowodzie zmienili jej z polskiego na "ZSRR", a jeszcze później na ukraińskie. Czemu nie wyjechała, skoro miała wybór? "Pochodziliśmy z Sianek, tu nasze źródło, więc zostaliśmy" – mówi.
Katarzyna Buszkowska - dziennikarka, prowadzi blog Literackigps.pl (https://literackigps.pl)
WP Książki na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski