Kiedy czytamy o zbrodniach popełnianych przez Niemców podczas powstania warszawskiego, wciąż natrafiamy na nazwę brygady „Dirlewanger”, która to formacja, wespół z siepaczami z RONA, dokonywała niewyobrażalnych wprost aktów przemocy na ludności cywilnej i schwytanych jeńcach. Szef sztabu von dem Bacha, Ernst Rode stwierdził, że to była „raczej brygada świń, aniżeli żołnierze”.
Christian Ingrao, urodzony we Francji historyk i tłumacz, dyrektor Institut d’Histoire du Temps Présent i badacz historii nazizmu, postanowił przyjrzeć się dirlewangerowcom i wtłoczyć ich zachowania w dość osobliwy model, schemat poznawczy. Otóż, jak napisał, praktyki wojenne i zbiorowe losy członków jednostki Dirlewangera można poddać analizie, przykładając do nich miarę świata wyobrażeń myśliwskich oraz kategorię Dzikusa. Pragnie on za wszelką cenę zniszczyć swoistą barierę pomiędzy czarnymi myśliwymi a „zwykłymi ludźmi”, by uniknąć marginalizacji tych pierwszych, wyparciu ze świadomości społecznej. Jest to o tyle słuszne, że ów sztuczny podział dehumanizuje, odczłowiecza tych zbrodniarzy, a przecież byli oni produktem systemu – wychowawczego, światopoglądowego - który ukształtował miliony jednostek. Autor uważa, że zmiany miejsca pobytu jednostki wiązały się z transformacją statusu ofiar oraz charakteru prowadzonej walki, która stawała się wojną pozycyjną, coraz mniej przypominając polowanie. Z
myśliwych zatem, z czasem stali się zwierzyną łowną, który to proces analizuje w sześciu, odrębnych, rozdziałach.
Pierwszy z nich stanowi historia formacji – od czasów szkolenia w Oranienburgu, gdzie Dirlewanger trzymał pieczę nad więźniami skazanymi za kłusownictwo, poprzez dwa i pół roku bytności na Białorusi celem „walki przeciwko partyzantom” (cudzysłów jest tu konieczny, bowiem dirlewangerowcy zajmowali się głównie mordowaniem ludności cywilnej, partyzantami nie zaprzątając sobie przesadnie głowy), aż do zakończenia działań wojennych. Historia ta opowiedziana jest dość skrótowo, syntetycznie, autor przedstawia suche fakty wyraźnie spiesząc się, by przejść do części kolejnych i postawić tezę stanowiącą leitmotiv Czarnych myśliwych.
W drugim rozdziale rozważa przypadek Dirlewangera, dokładnie przyglądając się jego życiorysowi. Jak sam pisze, łatwo jest przyłożyć moralną miarkę do jego brygady. Stanowili ją kryminaliści wydalani z armii, wyrzutki społeczne kierowane do obozów koncentracyjnych oraz, pod koniec wojny, więźniowie polityczni. Autor twierdzi, że łatwo ich uznać za patologię, coś daleko odbiegającego od normy, co jednoznacznie uspokaja, czyniąc z tych ludzi perwersyjny margines perwersyjnego systemu. Jak jednak podkreśla, Dirlewanger to produkt pewnego społeczeństwa i pewnej epoki, produkt ujawniający mechanizmy społeczne i kulturowe ciążące nad losem Niemiec. Dokładnie przygląda się jego życiorysowi, by, w trzecim rozdziale, przeanalizować stosunki pomiędzy przełożonym a podkomendnymi, usiłując odpowiedzieć na pytanie, czy był on dowódcą wszechwładnym i budzącym postrach. Wspomina o uwielbieniu, jakim darzyli go żołnierze, próbuje też dociec, jak Dirlewanger był postrzegany i na czym budował swoją władzę nad grupą. W
Czarnych myśliwych jawi się on jako dowódca charyzmatyczny, mający dar dowodzenia, nieustraszony, ale i, zarazem, brutalny oraz bezwzględny.
Rozdział czwarty to już kiełkowanie głównych założeń pracy – autor zastanawia się nad kryteriami, jakimi kierowano się wybierając żołnierzy do jednostki, preferowani byli wszak kłusownicy, ale tylko tacy, którzy nie byli skazani za zakładanie wnyków. Zastanawia się przy tym, jakie miejsce w europejskiej wyobraźni, a przede wszystkim w kręgu nazistowskich dygnitarzy, zajmowali myśliwi oraz kłusownicy.
W kolejnej części docieka, czy wojna eksterminacyjna miała charakter polowania, próbując wskazać, jak to określił, w świecie nazistowskich wyobrażeń i praktyk, punkty łączące polowanie, myśliwych i wojnę. Twierdzi, że operacje przeczesywania terenu są zwierciadlanym odbiciem polowania z naganką, jednak cała misterna konstrukcja zaczyna się chwiać, kiedy przechodzi do rozważań o płci. Twierdzi, że w myślistwie samice nie zasługują na nic więcej, prócz wzgardy, zaś planowany odstrzał jest jedyną sytuacją, kiedy myśliwy godzi się na ich zabijanie. Niebawem jednak przytacza Ingrao przykłady zbrodni dokonywanych na kobietach podsumowując, że ich traktowanie wytycza granicę modelu myśliwskiego, przeto należy poszukać alternatywnej interpretacji. Dodam, że owej interpretacji autor jednak nie poszukuje. Kolejny test, któremu jest poddana analogii wojny i polowania, stanowi traktowanie osób młodych. Oto w warunkach łowieckich osobniki takie wyklucza się z ostrzału, oszczędzając je. Jak doskonale wiemy, i co podkreśla
również autor, ludzie z Sondereinheit i innych podobnych formacji, zabili więcej dzieci, niż jakakolwiek inna jednostka podczas wojny na wschodzie, z wyjątkiem Einsatzgruppen oczywiście. I w tym wypadku rozważania podsumowane są stwierdzeniem, że praktyki te nie mają swoich analogii w operacji polowania z naganką, zaś traktowanie dzieci nie odpowiada żadnej logice o charakterze myśliwskim, zaś żeby je zrozumieć, musimy znaleźć jakiś model alternatywny. Jaki? Tego już autor, ponownie, nie precyzuje. Część tę wieńczy śmiała teza, jakoby członkowie Sondereinheit występowali w roli łowców ludzi zwalczających partyzantów traktowanych jak zwierzyna, zaś w konfrontacji z okupowanymi masami, zachowywali się niczym pasterze i żniwiarze. Nierzadko ci ostatni stawali się zwykłymi rzeźnikami, „stanowiącymi końcowe ogniwo świata hodowli”.
W rozdziale szóstym autor zastanawia się nad tym, czy wyobrażenia o praktykach łowieckich zostały utrzymane w czasie tłumienia powstania warszawskiego i czy polska stolica stała się nowym terenem myśliwskim dla czarnych myśliwych. Rzuceni zostali wszak z lasów do przestrzeni miejskiej, gdzie model walki zmienił się wraz z otoczeniem topograficznym i pozostałymi uwarunkowaniami. Rozważania te kontynuuje opisując działania brygady na Słowacji oraz Węgrzech, gdzie myśliwi zaczynali stawać się zwierzyną łowną.Część finalna przynosi opisanie okresu powojennego, wyłapywaniu siepaczy Dirlewangera oraz ich procesów – incydentalnych, albowiem problem z wymierzaniem im sprawiedliwości był niemały.
Dirlewanger jest dla Ingrao skrajną ilustracją niezdolności niemieckiego społeczeństwa do wyjścia z przegranej wojny i wyzbycia się reprezentacji „świata wrogów”, sprzysiężonych do doprowadzenia Niemców do zguby. Na przykładach jego siepaczy, pragnie przeanalizować ogół czynników, które w walce z partyzantami wynikały ze świata myśliwskich wyobrażeń i animizacji przeciwnika. Według niego, ludzie z tej brygady stanowią idealny przedmiot obserwacji umożliwiający porównywanie zachowań, praktyk przemocy, a także testowanie wzorca interpretacyjnego. Ukazać chce życie codzienne żołnierzy, zmienność nastrojów i to wszystko, co stanowi indywidualne oraz zbiorowe doświadczenie przemocy. Czarni myśliwi są pracą z dziedziny antropologii historycznej oraz historii społeczno-kulturowej. Łącząc tę antropologię z klasyczną historiografią, próbuje autor badać zachowania żołnierzy z jednostki Dirlewangera podsumowując, że oddolny wizerunek wszechobecnego myśliwego dublował odgórny obraz inżyniera społecznego,
statystyka, demografa, socjologa i specjalisty od kwestii rasowych.
Próba ta udała mu się znakomicie, jednakże wyrywając direwangerowców z izolacji, z socjologicznej marginalizacji, wtłacza w model myśliwski, co nie jest, moim zdaniem, zbyt fortunnym zabiegiem. Autor twierdzi, że czarni myśliwi przestrzegali odwiecznych, antropologicznych kodeksów – samo to stwierdzenie jest już ryzykowne. Kłusownicy nie zważają przecież na to, czy zwierzę jest przy paśniku, jaką bronią prowadzą odstrzał, czy obowiązuje akurat okres ochronny, czy też nie. Zbieranina sadystów, która jedynie na Białorusi przez 53 miesiące wymordowała ponad 30 000 osób puszczając z dymem kilkadziesiąt wiosek, z etosem myśliwskim miała przeto tyle wspólnego, co Hitler ze wzorcem prawdziwego aryjczyka. Sam autor zresztą widzi, że jest to zbyt karkołomne założenie, wszak, jak wspomniałem, jego model zupełnie pęka w szwach, kiedy analizujemy podejście do kobiet oraz dzieci. Nijak nie sposób przyłożyć tutaj rzeczonego myśliwskiego schematu, któremu umyka banda degeneratów nie zważająca na płeć czy wiek ofiar, wszak
liczyła się li tylko anihilacja; opowieści o kodeksach moralnych i bajki o „dobrych Niemcach” pozostawiano na czasy powojenne. Rażą czasem bardzo karkołomne, wręcz obsesyjne próby dowodzenia swoich racji, kuriozalne jest choćby doszukiwanie się głębszych, oczywiście myśliwskich, znaczeń w nazwie warszawskiej dzielnicy Ochota, w której grasowali dirlewangerowcy. Nazwa ta pochodzi od karczmy i trudno podejrzewać, że właściciel przewidział, iż w latach czterdziestych XX wieku, Niemcy będą dokonywać tu krwawych rzezi, przez Ingrao zwanych polowaniem. Moim zdaniem nic bardziej mylnego, wszak to, co wyczyniali ci żołdacy, określić można słowami pieśni Kaczmarskiego: „to już nie polowanie, nie obława, nie łów, to planowe niszczenie gatunku”.
Nie przekonał mnie autor do swojej koncepcji, nie zacząłem nagle odbierać członków formacji Dirlewangera jako łowczych działających podług kodeksów czy przenoszących myśliwskie wzorce zachowań na drugowojenny front.Nie widzę niczego myśliwskiego w żołdakach wyżynających pacjentów szpitali, gwałcących pielęgniarki, wrzucających granaty do piwnic pełnych matek z dziećmi, czy spędzających cywili na podwórka, by skosić ich serią ckm-u. Widzę natomiast brutalnych prymitywów, których żądza mordu podsycana jest przez paniczny strach. Zbierając materiały do Czarnych myśliwych, autor dokonał tytanicznej pracy, docierając do rozlicznych dokumentów, akt, rozkazów i meldunków dotyczących jednostki Dirlewangera. Książka zawiera ponad 620 przypisów (umieszczonych, co bardzo lubię, pod tekstem), zawierających rozliczne odnośniki bibliograficzne. Pomimo tego, że, jak nadmieniłem, interpretacyjne ścieżki prowadzą Ingrao bardzo często donikąd, pracę tę ocenić należy bardzo wysoko, ze względu na sprawne połączenie
antropologii, historii społecznej, socjologii, psychologii oraz historiografii – zgadzać się z nim nie trzeba, kunsztu jednak nie docenić nie sposób.