Trwa ładowanie...
recenzja
24-01-2014 12:11

Tato już nie odpowie

Tato już nie odpowieŹródło: "__wlasne
d11oa9j
d11oa9j

Każdego z nas to spotkało, a jeśli nie spotkało, to spotka za pięć, dziesięć, trzydzieści lat – praktycznie bez wyjątków, jeśli nie liczyć osób, które miały nieszczęście nigdy w życiu nie poznać swoich przodków. Wszyscy rodzice, dziadkowie, pradziadkowie etc. są śmiertelni i kiedyś musi przyjść taka chwila, że choćby nie wiem jak nam byli bliscy, trzeba się z nimi pożegnać raz na zawsze. A wtedy może się okazać, że ich życie – tak, zdawałoby się, nam znajome, tak świetnie przez nas pamiętane – kryło jednak jakieś tajemnice, jakieś niejasności…

Tak jak w rodzinie Niedomnych, przedstawionej w powieści „Zapytaj taty”. Jan, mąż Marty, ojciec Jana zwanego Hansem, Emila i Katarzyny, nie umiera niespodziewanie. Choruje długo i progresywnie, jako lekarz zdając sobie sprawę z powagi sytuacji. Jego najbliżsi są przygotowani na to, co nastąpi. A właściwie na to, co się stanie z Janem, bo przecież nikt nie jest w stanie przewidzieć, że dawny przyjaciel zacznie obrzucać umierającego – i potem zmarłego – oskarżeniami, których ten nie jest już w stanie odeprzeć. Karierowicz? Łapówkarz? Krew na rękach? Ani Marta, ani żadne z dzieci nie rozumie, o czym mowa. Tak, Jan pracował na oddziale, gdzie przez wiele lat była „jedna stacja dializ z dwunastoma aparatami (…) podczas gdy oczekujących było ponad dwustu”, ale przecież to nie on układał „listy, na których pacjenci byli uszeregowani w zależności od rokowań” – kryteria wyznaczało ministerstwo, „takie było zarządzenie partii i rządu”… Czy rzeczywiście kiedyś popełnił nadużycie i sprzeniewierzył się wytycznym, by się
komuś przypodobać? Ale przecież partyjni funkcjonariusze nie leczyli się w ostrawskim szpitalu, mieli swoje lecznice dla uprzywilejowanych, gdzie dostawali się bez pomocy lekarzy z terenu. A może zrobił odwrotnie, może ukradkiem przepchnął w kolejce kogoś, kto „nie miał rokowań”, ale kogo było mu zwyczajnie żal? Albo własną córkę, wtedy, gdy już nikt jej nie dawał więcej niż kilku dni życia? Tego można się tylko domyślać…

Każde z dzieci analizuje problem na swój sposób – jedno w myśli, drugie w snach, trzecie zadając pytania komuś, kto może być w sprawie zorientowany – a przy okazji prześlizguje się pamięcią po czasach, w których tak łatwo było popełnić błąd. Hans wspomina nauczyciela, którego nie udało się zniszczyć reżimowi – bo skoro mógł nauczać języka w taki sposób, by jego uczniowie „nie dali się nabrać na ideologiczny bełkot”, to jakież znaczenie miały wymuszone na nim przez dyrekcję lekcje historii ateizmu – lecz musiał przegrać „z tymi wszystkimi pachołkami rewolucji, którzy walczyli o stołki jak tygrysy, pręgowane grubymi kreskami własnych życiorysów”. Emil myśli o profesorze, który poczuwszy, że już nie może „ratować życia i tracić duszy”, podjął decyzję, kosztującą go zamianę katedry na miotłę i ścierkę. Katarzyna przypomina sobie wizytę na oddziale ojca, kiedy to uświadomiła sobie, jak wiele nadziei może dać znalezienie się wśród wybranych, którzy mogą skorzystać z drogocennych zachodnich sztucznych nerek… Każde
przy tym snuje refleksje o życiu, o przemijaniu, o relacjach między ludźmi, o własnych uczuciach.

Dużo się mieści na tych niespełna dwustu pięćdziesięciu stronach i niewiele brakuje, by miały te treści, w połączeniu ze świetną oprawą językową, siłę rażenia równą najlepszej współczesnej prozie psychologicznej, powiedzmy, powieściom Axelsson czy Oza. Ale chaos, niestety, męczy; każdy element tego chaosu z osobna - pomieszanie w narracji czasu przeszłego z teraźniejszym i snu z jawą, gwałtowne przeskoki między kilkoma płaszczyznami czasowymi w tej samej partii tekstu, wprowadzenie ni stąd, ni zowąd relacji z punktu widzenia osoby bardzo luźno związanej z rodziną Niedomnych (teoretycznie można się domyślać, z jakiego powodu, ale racjonalne uzasadnienie wydaje się dość trudne) - nie byłby może aż tak dokuczliwy, natomiast wszystkie naraz, w dodatku doprawione równie męczącą innowacją techniczną w postaci rozpisywania dialogów bez myślników, stawiają przed czytelnikiem dość poważne wyzwanie. Przebrnąć się da, oczywiście, i kiedy się już przebrnie, nie ma wątpliwości, że było warto – ale dojście do tego
wniosku co nieco kosztuje.

d11oa9j
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d11oa9j