Kocie zmartwychwstanie
Na kolejnych stronach Leci z nami pilot Sebastian Mikosz opowiada także inne mrożące krew w żyłach historie z Okęcia. Przykładem niecodzienna „przygoda” z pewnym kotem, którego nadała do luku bagażowego Polka wracająca do kraju z Chicago: „Kot był prawidłowo umieszczony w klatce. Na Okęciu okazało się, że zwierzak, niestety, nie żyje. Natychmiast zwołano zebranie – sytuacja wyglądała poważnie. Kot zdechł w czasie lotu. […]
Po długich naradach kilku pracowników wpadło na bardzo oryginalny pomysł: jeden z nich pojedzie do schroniska na Paluchu, które jest bardzo blisko Okęcia, znajdzie tam podobnego kota i włoży do klatki zamiast nieboszczyka… Tak też zrobiono. Nastąpił jednak nieoczekiwany zwrot akcji. Kiedy pasażerka otrzymała klatkę, otworzyła ją i omdlewając, krzyknęła: „O rany boskie, ożył w czasie rejsu”.
Okazało się, że leciała z martwym kotem, by go pochować w Polsce…”.