Bryan Burrough podjął się nie lada zadania – postanowił spisać historię początków Federalnego Biura Śledczego, zawierającą się tak naprawdę w sześciuset dniach intensywnej walki z przestępczością, jakiej Ameryka wcześniej nie znała. Dzięki aktom, ujawnionym przez Biuro pod koniec lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, udało mu się odtworzyć dzieje największych grup gangsterskich czasów Wielkiego Kryzysu. Korzystając z niemal miliona stron codziennych raportów agentów, telegramów i korespondencji, a także zeznań świadków i uczestników oraz doniesień prasowych, stworzył misternie opracowaną opowieść, w której nie ma miejsca na zmyślenia. Dialogi cytowane są tu dosłownie, historia odtwarzana jest na podstawie autentycznych zapisków. Pod naciskiem historyków FBI upubliczniło wszystkie swoje akta na temat Dillingera, Bonnie i Clyde’a, Floyda, Nelsona, gangu Barkera, Kelly’ego oraz masakry w Kansas, w której zginęło pięciu ludzi, i która zainicjowała walkę z przestępczością na niespotykaną dotąd skalę. Akta te
przybliżają nam Amerykę lat trzydziestych, pełną kryminalistów, prostytutek, napadów na banki i skorumpowanych policjantów. Dowodzą, jak marną organizacją było niegdyś FBI – nieudolną, nieuzbrojoną, do bólu amatorską i niedoświadczoną. I nie będzie chyba zbyt odważnym stwierdzenie, że swoją dzisiejszą pozycję zawdzięcza właśnie największym gangsterom epoki jazzu – to dzięki nim bowiem Federalne Biuro Śledcze zintensyfikowało swe działania i przeorganizowało szeregi. Gdyby nie wielka kampania przeciwko zbrodni, wypowiedziana przestępcom w latach 1933-1934, zapewne nadal tkwiłoby ono w powijakach i bezskutecznie ścigało złodziei kurczaków.
Nie oszukujmy się, Bryan Burrough nie pozostawia na agentach suchej nitki. Biuro było bowiem gromadą amatorów, której nie wolno było posiadać broni ani osobiście aresztować podejrzanych. Dopiero J. Edgar Hoover doprowadził do poszerzenia praw swoich pracowników i umożliwił im efektywne funkcjonowanie. To on wprowadził skuteczność, profesjonalizm oraz centralne zarządzanie, zyskując tym samym miano najważniejszej figury w amerykańskich służbach. Jego rządy pozostawiały jednak wiele do życzenia – Hoover był władcą absolutnym, dopuszczającym się licznych nadużyć i próżnym. Podobnie Melvin Purvis, jego ulubieniec i prawa ręka – „pewny siebie do granic zarozumialstwa, uważał się za jednostkę uprzywilejowaną i nie bał się tego okazywać”. To im właśnie przyszło dowodzić nieporadnymi agentami, którzy sprawdzali się jedynie w pracach biurowych, nie posiadając przy tym żadnego doświadczenia w starciach z kryminalistami. Początkowo śledztwa były prowadzone chaotycznie, agenci zapominali rozkazy, mylili adresy, nie
potrafili identyfikować przestępców. Kompletnie nieprzygotowani do bezpośrednich starć z gangsterami, nie mieli przy nich żadnych szans. Jeśli dodać do tego brak profesjonalnego sprzętu technicznego i przyuczenia do używania go, a także kompletną niemożność koordynacji między organami władzy lokalnej i federalnej, to nie dziwi fakt, że fala przestępczości w błyskawicznym niemal tempie zalała cały kraj.
Oczywiście gangsterzy do swej pracy byli o wiele lepiej przygotowani, niż wszyscy stróże prawa razem wzięci. Wyposażeni w szybkie samochody, pistolety maszynowe oraz szczegółowe mapy okolic, które plądrowali, bez trudu powiększali swoje majątki. Napady na banki, zapoczątkowane już w wieku XIX, w wieku XX osiągnęły apogeum. Gangsterzy ery Wielkiego Kryzysu mogli poszczycić się nie tylko biegłością w przestępczym rzemiośle, ale i wielkim zainteresowaniem mediów, które ponad wszystko hołubiły Johna Dillingera. Pojawienie się biednego chłopaka, za błahostkę skazanego na wiele lat więzienia, nazwano uwspółcześnioną wersją powrotu syna marnotrawnego. Dillinger różnił się bowiem bardzo od swoich kolegów po fachu – zadziwiał elokwencją, poczuciem humoru, kulturą osobistą. Rabował, ale nie mordował. Jeśli kradł, to tylko pieniądze banków. Wkrótce cały kraj śledził wieści z jego kryminalnej kariery, zaczytując się w anegdotach o nim i wysłuchując pochlebnych relacji świadków napadów. Nic więc dziwnego, że szybko
stał się ulubieńcem krajowych brukowców, w rankingach popularności prześcigając nawet Roosevelta. Schwytanie go Hoover powierzył właśnie Purvisowi, zaś akcję tę okrzyknięto najważniejszą w dziejach FBI. Jako że Purvisowi daleko było jednak do sprytu i umiejętności Dillingera, przez długie miesiące musiał się on zadowalać aresztowaniem przestępców znacznie mniejszego pokroju.
Niestety, nie wszyscy gangsterzy byli równie przyjaźni i dobrotliwi jak Dillinger. Wystarczy tu wymienić choćby Baby Face Nelsona, którego działalność cechował nie tylko duży zasięg geograficzny, ale i nieuzasadniona przemoc. Strzelając do kobiet i dzieci, szybko zyskał sobie opinię zdziczałego zabójcy i miano prawdziwego wroga publicznego. Podobną sławą okryli się Bonnie i Clyde, którym daleko do miłej pary, na jaką Hollywood starało się ich wykreować. Jak pisze Burrough, to „sztuka zamieniła bezlitosnego wielokrotnego mordercę i jego naiwną dziewczynę w bohaterów budzących współczucie, nadała im sympatyczne, miłe rysy, których nigdy nie posiadali, i kulturowe znaczenie, na które nigdy nie zasłużyli”. Mordując i rabując wykazywali się nie mniejszym okrucieństwem, niż reszta gangsterskiej elity. Oczywiście w momencie, kiedy zaczęli ginąć cywile, Biuro stało się celem zmasowanych ataków prasy. Tym mocniejsza zdaje się była to motywacja, ponieważ FBI szybko zaczęło przeistaczać się w profesjonalny organ do
spraw walki z przestępczością. Najsłynniejsi gangsterzy, w tym Dillinger i Nelson, zostali zastrzeleni, innych zaś stopniowo aresztowano i osadzono w nowo otwartym więzieniu Alcatraz. Tym sposobem Biuro szybko zajęło pierwsze miejsce w panteonie amerykańskiego heroizmu, zapewniając obywatelom państwo prawa, jakiego się domagali.
Wrogowie publiczni Bryana Burrougha to nie tylko doskonała opowieść o największych kryminalistach Ameryki lat trzydziestych i ich zmaganiach z raczkującym jeszcze Federalnym Biurem Śledczym, udokumentowana fotografiami, mapami i bogatą bibliografią. To także świetny przykład na to, jak powstaje historia – to dzięki szumowi medialnemu, jaki się wówczas wytworzył, Dillinger, Bonnie i Clyde i wielu im podobnych przeszło do legendy, przeżywając w pamięci potomnych aż dnia dzisiejszego. W książce aż roi się od napadów, porwań i aresztowań, co czyni ją niezwykle wciągającą i intrygującą. Z kolei świadomość, że oto mamy do czynienia z autentycznymi dialogami i wydarzeniami, opowiedzianymi bez nuty zmyślenia, sprawia, że niejako uczestniczymy w odtwarzanej przez Burrougha historii, na bieżąco śledzimy postępy Hoovera i Purvisa i obserwujemy, jak na naszych oczach nieporadne FBI zmienia się w instytucję o niebywałym zasięgu i imponującej skuteczności. Opowieści, wielokrotnie mielone w trybach popkultury, zostają
tu odbrązowione – widzimy gangsterów i agentów takimi, jakimi byli, a nie takimi, na jakich ukształtowały ich media. Wrogowie publiczni to lektura wiarygodna i obowiązkowa zwłaszcza dla tych, którym dzieje amerykańskiej kryminalistyki nie są obojętne. I, przede wszystkim, naprawdę warta polecenia.