Małe dzieci lubią historie z dreszczykiem, najlepiej małym. Napisać zaś takie opowiadania czy powieści wcale nie jest łatwo, o czym dobitnie świadczą półki z książkami. Dla tych trochę starszych dzieciaków wybór jest większy, dla młodszych niestety nie. Ta książeczka jest właśnie dla nich, pokrzywdzonych. Bez przemocy, mądra i zabawna, zaciekawiająca i bardzo ładnie ilustrowana, jak przystało na elegancką serię, w której została wydana. Do dzieci dobrze przemawia świat nie do końca rzeczywisty. Dający im poczucie bezpieczeństwa, stwarzający barierę ochronną przed oglądanymi i przeżywanymi zdarzeniami. Autor, Ingemar Fjell, wzorowo posłużył się w tej powieści bajkowym światem zwierząt, w którym mają one własne miasto i domy. Gdzie są podobne do ludzi, a jednak inne, chociażby ze względu na swój wygląd i charaktery. Zabieg dobry i uatrakcyjniający lekturę.
W Modrzejowie, mieście zagubionym wśród starych borów, mieszkają tylko zwierzęta. Czterystu trzydziestu dziewięciu mieszkańców. Jednym z nich jest Joachim Lis, szewc. Ojciec był szewcem, syn też nim został, ot taka prosta zwierzęca leśna tradycja. Wszyscy uważali, że tak być powinno, że tak jest naturalnie, że jabłko winno padać blisko jabłoni na której wyrosło. Joachim nie jest tego aż taki pewien. Z biegiem lat coraz lepiej uświadamia sobie, że to nie jest praca, którą lubi. To nie ten żywioł, który go pochłania. Nie te chwile, które uwielbia i które sprawiają, że bez nich nie można żyć. Joachim od dziecka marzy o byciu detektywem. Specjalistą od tajemnic, które czasami nawet niewyobrażalne, istnieją i czekają na odkrycie. Trzeba by tu wspomnieć, że od czasów wilka Rabusia-Krętacza w Modrzejowie jest cicho i spokojnie, a miejscowy policjant Miś Niedźwiecki głównie smacznie śpi, jak na przysłowiowego starego niedźwiedzia przystało. Życie jednak nie znosi pustki, także jeśli chodzi o złe czyny. W
Modrzejowie coś się zaczyna dziać, coś najwyraźniej niepokojącego. Drobne, dziwne, pojedyncze wypadki. Spinka do kołnierzyka, której nie ma na jej stałym miejscu. Placek ziemniaczany, który znika i to wprost z talerza, pozostawiając za sobą tylko wywołujący ślinkę aromat. To tu, w tej nagle powstałej sytuacji pustki po różnych potrzebnych przedmiotach, jest miejsce i czas na dociekliwość detektywa z prawdziwego zdarzenia.
Joachim Lis zapisuje się na Korespondencyjny Kurs dla Detektywów Prywatnych. Kończy go, otrzymuje dyplom i zgodnie z zaleceniami zmienia wygląd swój i swojego biura. Przystępuje do pracy. Podobny do Sherlocka Holmesa czy Herculesa Poirota. Kiedy z piwnicy państwa Borsuków znikają słoiki z konfiturami z malin sytuacja staje się bardzo niepokojąca, nie tylko dla zdumionych właścicieli piwnicy. Zamiast słodkich, pysznych konfitur malinowych, dziesięciu słoików, na półce jest pustka, a na ścianie obok pojawia się narysowany węglem znak X. Gdyby to było Z to można by podejrzewać niejakiego Zorro, ale X? Pierwsze poważne zadanie stoi przed detektywem Lisem i niecierpliwie tupie łapami: złapać tajemniczego złodzieja przetworów! Joachim Lis nie wie jednak, że to dopiero początek tajemniczych zniknięć, a on sam znajdzie się w prawdziwym oku złodziejskiego cyklonu.
To pomysłowa, zabawna i wciągająca historia, jak detektyw w lesie przebrany za mrowisko. Kawał "leśnego" życia z jego mchami i porostami, dobrymi i złymi stronami. Pokazany wybornie przez szwedzkiego autora. Ciekawe postaci, intrygujące sytuacje, ładny, żywy i barwny język. Czasami trochę złożony, ale w ogólności dostosowany do uczniów podstawówki. Jest tu i humor i napięcie i trochę myśli o życiu nie tylko leśnym. Jest doskonała leśno-kryminalna fabuła i przygoda w sam raz dla młodszych dzieci. Wspomniane już ilustracje autorstwa pani Teresy Wilbik to głównie świetne portrety postaci występujących w tej historii. W końcu to seria Mistrzowie ilustracji wydawnictwa o jakże ciekawej nazwie Dwie Siostry. Książka jest bardzo ładnie wydana, cieszy oko i cieszy ucho nie tylko dziecka, ale i rodzica.