Tajemnica polskiej mistrzyni. Prawda wyszła na jaw po tragicznej śmierci
Stanisława Walasiewiczówna biła rekordy świata, była mistrzynią olimpijską, Polski i USA. Po latach postać polskiej lekkoatletki budzi zainteresowanie głównie przez kwestię płci i tożsamości. Męski wygląd od zawsze budził podejrzenia, ale dopiero po jej śmierci wszystko się wyjaśniło.
Urodziła się jako Stefania Walasiewicz, mówiła o sobie Stanisława Walasiewiczówna, a w USA - Stella Walsh. Przyszła na świat we wsi w kujawsko-pomorskim, ale od dziecka mieszkała z rodziną w Cleveland. Tam też osiadła po zakończeniu kariery i zginęła 4 grudnia 1980 r. "To jedna z najsmutniejszych dat w historii polskiego sportu" – przekonuje Krzysztof Szujecki w swojej książce "Sportsmenki".
Dzięki uprzejmości wyd. Muza publikujemy fragment książki "Sportsmenki", która trafiła niedawno do sprzedaży.
Ikona Cleveland
Lata wojny Walasiewicz spędziła w Stanach Zjednoczonych, nie zaniedbując sportowych treningów i udziału w lokalnych zawodach. Nie przebywała w okupowanym kraju i nie doświadczyła wojennej gehenny.
Za oceanem jednak w tym czasie przydarzyła jej się przykra historia, o której w swych wspomnieniach pisała Jadwiga Wajsówna:
Tragiczne lata wojny, okupacji ominęły ją. Szczęściara z niej – ale i ona miała przykre momenty w swoim życiu. Opowiadała jak na mistrzostwach Ameryki jakiś widz przebiegł przez boisko i padł ugodzony dyskiem przez słynną już biegaczkę. Stasię aresztowano i zastosowano areszt bezwzględny – do wyjaśnienia sprawy.
(…)
W 1948 roku Polka zdołała jeszcze zdobyć trzy złote medale podczas mistrzostw Stanów Zjednoczonych, triumfując w biegach na 100 i 200 m oraz w skoku w dal. Miała wówczas 37 lat, ale nie zamierzała definitywnie rezygnować z udziału w zawodach. Startowała potem jeszcze w pięcioboju, a po raz ostatni tytuł mistrzyni USA zdobyła w wieku 43 lat. Wkrótce ostatecznie zakończyła karierę wyczynową. Nie oznaczało to jednak zerwania ze sportowym stylem życia.
W roku 1956 Stanisława Walasiewiczówna wyszła za mąż za poznanego sześć lat wcześniej byłego boksera, Harry’ego Neila Olsona. Dla obojga mieszkańców Cleveland było to pierwsze małżeństwo. Olson, odnosząc się do kontrowersji, jakie wzbudziła po latach sekcja zwłok byłej żony, mówił, że intymne czynności damsko-męskie wykonywali tylko kilkakrotnie i za każdym razem odbywało się to w całkowitej ciemności.
Małżeństwo z młodszym od niej o 12 lat mężczyzną trwało bardzo krótko. Rozpadło się po ośmiu tygodniach, a zostało zawarte prawdopodobnie tylko ze względów formalnych. Uzyskanie amerykańskiego obywatelstwa – wskutek zawarcia ślubu z Amerykaninem – dało bowiem Stanisławie prawo do stałego pobytu na terytorium USA.
Mieszkała cały czas w Cleveland, ale regularnie, mimo braku sympatii do ideologii komunistycznej, odwiedzała Polskę Ludową. Bardzo zależało jej na bliskich kontaktach z Ojczyzną. W połowie lat pięćdziesiątych XX wieku rozpoczęła działalność szkoleniową w amerykańskim oddziale "Sokoła"; wspierała damskie drużyny koszykarskie i softballowe. W Polsce kibice cały czas o niej pamiętali, wspominali jej przedwojenne osiągnięcia, a gdy w 1961 roku tygodnik "Sportowiec" ogłosił plebiscyt na najlepszych polskich sportowców wszech czasów, Walasiewiczówna zajęła drugie miejsce, przegrywając tylko z Januszem Kusocińskim. Popularnością cieszyła się nawet w Japonii – prezes Japońskiej Federacji Lekkoatletycznej co roku wysyłał jej pantofle do biegania. Irena Szewińska tak wspominała kiedyś swoją słynną poprzedniczkę:
Kiedy przyjeżdżała w latach 60. do Polski, ja zaczynałam karierę. To była wielka zawodniczka. Jej rekord kraju na 200 metrów przetrwał od 1935 do 1964 roku i dopiero ja go pobiłam o jedną dziesiątą sekundy: z 23,6 na 23,5 s. Otrzymałam w związku z tym od pani Stanisławy prezent, który stał się moim talizmanem – złoty lekkoatletyczny pantofel, w formie breloczka. Pojechałam z nim na igrzyska olimpijskie do Tokio i zdobyłam srebrny medal.
Mimo upływu lat zarówno w Polsce, jak i Stanach Zjednoczonych – a zwłaszcza wśród Polonii – mistrzyni olimpijska pozostawała znaną postacią. Miarą jej popularności w lokalnej społeczności Cleveland może być fakt, że burmistrz tego miasta podjął decyzję, iż dzień jej urodzin będzie rokrocznie świętowany jako "Stella Walsh Day". Na pewno znaczący wpływ na to miał aktywny tryb życia naszej sprinterki. Nawet przekroczywszy 55. rok życia, Stanisława Walasiewicz co pewien czas proponowała towarzyskie pojedynki biegowe młodszym o pokolenie studentom. I bardzo często wychodziła z nich zwycięsko, co wzbudzało niemałą sensację i wprawiało w zakłopotanie dwudziestoparoletnich młodych mężczyzn. Jednym z jej rywali był Dan Coughlin, który tak wspominał ich bieg z 1967 roku:
Biegliśmy na dystansie 100 jardów. Stella nalegała, że na początku powinienem wystartować z 10-jardową przewagą. Ruszyliśmy i ja – 27-letni mężczyzna – pokonałem zbliżającą się do sześćdziesiątki starszą panią zaledwie o jard. Potem wystartowaliśmy z jednej linii i jedyne co pamiętam, to widok uciekającej Stelli. Zostawiła mnie w tyle na jakieś 10 jardów!
W drugiej połowie lat sześćdziesiątych Stanisława pracowała jako barmanka w Sunrise Cafe, gdzie zdarzało się jej również wyzywać mężczyzn na… pojedynki siłowe, na rękę. Wszystko to świadczy o tym, jak bardzo, mimo upływu lat, czuła się silna fizycznie i wysportowana. Być może nawet właśnie to przekonanie o własnej sile w jakiś sposób przyczyniło się do jej tragicznej śmierci.
Jako działaczka polonijna Stanisława Walasiewicz współpracowała z Polskim Komitetem Olimpijskim. Utrzymywała częsty kontakt ze środowiskiem sportowym w kraju, a swoją kolekcję medali i pamiątek sportowych przekazała do Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie. Miało to miejsce w czasie jej ostatniego pobytu w Polsce – w lipcu 1977 roku, gdy była gościem honorowym III Polonijnych Igrzysk Sportowych w Krakowie. Na tych zawodach 66-letnia Walasiewicz znów zadziwiła wszystkich. Postanowiła wziąć udział w biegu na 60 m i zaprezentowała publiczności rzadko spotykaną w tym wieku formę.
Śmierć legendy
Na początku grudnia 1980 roku do Cleveland miały przybyć polskie koszykarki, aby rozegrać mecz z tamtejszą drużyną uniwersytecką. Na uroczyste powitanie rodaczek Stanisława postanowiła zakupić biało-czerwone wstążki. Ruszyła więc do pobliskiego centrum handlowego. Pora była już dość późna i zapadł zmrok. Gdy wracała z zakupami do samochodu zaparkowanego na sklepowym parkingu, nagle spostrzegła biegnących za nią dwóch mężczyzn – pędzili prosto w jej kierunku. Jeden z nieznajomych, jak się potem okazało, był nim niejaki Donald Cassidy, próbował ukraść jej portmonetkę. Towarzyszył mu jego szwagier Ricky Clark.
W opinii znajomych mistrzyni olimpijska wciąż była w znakomitej kondycji fizycznej, czuła się młodo i podobno również wyglądała na osobę o 20 lat młodszą – nie rozstawała się z blond peruką. Dlatego zdecydowała się podjąć walkę z agresywnym przestępcą, który nie zdawał sobie sprawy, że na jego drodze stanęła wysportowana, silna kobieta. Wywiązała się walka wręcz – na co wskazywały oparzenia i ślady prochu na dłoni biegaczki – a potem padł strzał z pistoletu, raniący Stanisławę Walasiewiczównę w pierś. W toku późniejszego śledztwa ustalono, że oddał go Cassidy.
Ciężko ranną Walasiewiczównę odwieziono do szpitala św. Aleksego, gdzie natychmiast ją operowano. Niestety obrażenia okazały się zbyt poważne. Zmarła po kilkudziesięciu minutach…
Zgodnie z amerykańskim prawem, ze względu na okoliczności śmierci sportsmenki, zarządzono sekcję zwłok. Po jej wykonaniu początkowo prasa o wynikach nie informowała w ogóle. Wkrótce jednak świat obiegła sensacyjna wiadomość: zmarła kobieta miała zarówno żeńskie, jak i męskie organy płciowe – jedne i drugie nie w pełni rozwinięte.
W opublikowanym protokole z autopsji Walasiewiczówny lekarz napisał m.in.:
Większość badanych komórek miała prawidłowy chromosom X i Y. Tylko niewielka ich część zawierała pojedynczy chromosom X i brak chromosomu Y. Osoby z tą formą mieszanki chromosomów płciowych (zwanej mozaikowatością) mogą prezentować różne formy fizyczne, zaczynając od prawie normalnych samców przez osoby, które byłyby nie do odróżnienia od kobiet z zespołem Turnera.
Ruszyła medialna nagonka na polską mistrzynię, sugerowano wręcz, że była tak naprawdę mężczyzną i tylko udawała kobietę, aby zyskać sportową sławę. Później jednak, gdy emocje nieco opadły, jedna ze stacji telewizyjnych, Kanał 5, złożyła nawet oficjalne przeprosiny za zniesławienie dobrego imienia sportsmenki.
Stanisława Walasiewiczówna nie była bowiem mężczyzną, tylko osobą interpłciową (w przestarzałej już terminologii medycznej nazywano je hermafrodytami, czyli obojnakami). Interpłciowość to, w dużym uproszczeniu, posiadanie i męskich, i żeńskich cech płciowych – zarówno na poziomie genetycznym (chromosomy płci XX i XY), jeśli idzie o budowę wewnętrzną (narządy), jak i zewnętrzną (charakterystyczne dla kobiet i mężczyzn cechy wyglądu fizycznego). Ta "międzypłciowość" dotyczy, jak się szacuje, jednej na dwa i pół tysiąca osób.
Po narodzinach Walasiewiczówna została uznana za dziewczynkę, czego świadectwem jest jej akt chrztu. Także z wypowiedzi samej zawodniczki wynikało, że zawsze czuła się kobietą. Dlatego też, choć miała typowo męską urodę, co dobrze widać na wielu fotografiach, za życia nigdy publicznie nie poddawano w wątpliwość jej płci.
Przez 69 lat swojego życia społecznie, kulturowo i w świetle prawa była kobietą. Żyła i zginęła jako kobieta.
Jeśli chodzi o aspekt sportowy całej sprawy, to ani Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych (IAAF), ani Międzynarodowy Komitet Olimpijski nigdy nie anulowały rekordów i medali Stanisławy Walasiewiczówny. Jedynie przez pewien czas w oficjalnych zestawieniach widniał przy jej osobie dopisek: "status płci nieokreślony". Najprawdopodobniej więc przyjęto, iż interpłciowość nie dawała jej aż tak znaczącej przewagi nad innymi zawodniczkami, aby zastosować dyskwalifikację.
4 grudnia 1980 roku – to jedna z najsmutniejszych dat w historii polskiego sportu. W dramatycznych okolicznościach zginęła największa legenda kobiecej lekkoatletyki okresu Drugiej Rzeczypospolitej… Na jej grobie widnieje napis: "Stella Walsh, Walasiewiczówna, 1911–1980" oraz pięć olimpijskich kół.
Odpowiedzialni za zabójstwo bandyci zostali ujęci przez policję i na wiosnę 1983 roku postawiono im zarzuty. Po upływie niemal trzech lat od śmierci Stanisławy, w listopadzie tego roku, zapadł wyrok – każdy z napastników otrzymał karę kilkunastoletniego więzienia.
Powyższy fragment pochodzi z książki Krzysztofa Szujeckiego "Sportsmenki", która ukazała się nakładem wyd. Muza.