Ludzie dzielą się na takich, którzy wierzą, że wszechświat i ich życie kształtowane jest przez zupełnie przypadkowe zbiegi okoliczności, i na takich, którzy w przypadki nie wierzą, a wszelkie „zbiegi okoliczności” uznają za przejaw interwencji sił wyższych czy też znaki pochodzące z innej rzeczywistości (fizycznej czy duchowej). Do tej drugiej grupy – do której zaliczają się zarówno wierzący w życie pozaziemskie, jak i wierzący w siły nadprzyrodzone – należy bez wątpienia artysta tworzący pod pseudonimem Andreas, będący jedną z ikon europejskiej sztuki komiksowej. Przynajmniej takie wnioski można wyciągnąć, obcując z jego dziełami – wystarczy sięgnąć po jego sztandarowe cykle, od lat znane w naszym kraju, takie jak „Rork”, „Koziorożec”, „Arq” czy „Cromwell Stone”.
W swojej twórczości Andreas łączy śmiałe wizje graficzne z motywami różnych nurtów fantastyki (science fiction, fantasy, horroru) oraz z metafizyką. Stałymi elementami scenografii jego opowieści są starożytne budowle, zadziwiające urządzenia, magiczne artefakty. Fabuły charakteryzują się nastrojem zbliżonym do dziewiętnastowiecznej powieści gotyckiej, przesycone są tajemniczością, grozą i wieloznaczną symboliką. W kreowanych przez artystę światach działają ukryte siły, które kształtują ich tkankę i wpływają na losy bohaterów. Ci ostatni podlegają również presji wewnętrznej – miotają nimi bowiem różne ludzkie namiętności, których erupcji nie sposób przewidzieć. To dodatkowo komplikuje ich zazwyczaj tragiczne losy.
Natrafiając na niezwykłe okoliczności (jako się rzekło nieprzypadkowe), starają się zrozumień ich naturę, odkryć przyczyny, znaleźć prawdziwy sens. Równolegle zachodzi w nich proces samopoznania, pogłębia się zrozumienie relacji ze światem, z innymi ludźmi, a w końcu również z innymi, pochodzącymi spoza naszej rzeczywistości istotami, które często stoją za kulisami zagadkowych wydarzeń. Bywa jednak, że odgadnięcie, dlaczego bohaterów spotyka to, co ich spotyka, pozostaje poza zasięgiem ich możliwości. W zetknięciu z nieznanym, niewiadomym, obcym, czy wreszcie z Absolutem, w całej wyrazistości ukazuje się bowiem ograniczoność człowieka.
Te charakterystyczne dla Andreasa motywy i wątki można odnaleźć również w tomie „Cyrrus. Mil”, zawierającym dwa połączone ze sobą fabularnie albumy. Planowane dopełnienie trylogii nie doszło do skutku i już zapewne nie dojdzie, ale w przypadku tego twórcy nie należy tego ostatecznie przesądzać, biorąc pod uwagę, że trzy albumy cyklu „Cromwell Stone” powstawały na przestrzeni ponad dwudziestu lat. Niezależnie od braku zwieńczenia, albumy „Cyrrus” i „Mil” zostały okrzyknięte przez francuską krytykę jednym z czołowych osiągnięć formalnych komiksu XX wieku.
Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że forma całkowicie zdominowała w nich fabułę. Dzieje się w nich, i to sporo, choć akcja ma nielinearną konstrukcję, a wydarzenia rozgrywają się na kilku planach czasowych i w niekoniecznie tych samych wymiarach rzeczywistości. Z epizodami podstawowej fabuły przeplatają się wizje i sny, w związku z czym odbiór treści wymaga śledzenia jej ze wzmożoną uwagą. W rozeznaniu się w meandrach opowieści pomaga czytelnikowi zróżnicowanie formy graficznej poszczególnych planów fabularnych rozrzuconych w czasie i przestrzeni.
Jest rok 1924. Młody archeolog Cyrrus Foxe zajmuje się rekonstrukcją starożytnej świątyni tuż obok swojego domu. Pewnego dnia udziela na ten temat wywiadu dziennikarzowi, który potem ginie po kołami samochodu. Niedługo potem, lecąc samolotem z przyjacielem Hendersonem Blandem, Foxe zauważa zarys tajemniczej budowli ukrytej głęboko pod ziemią. Jej odkopywaniem zajmuje się Bland, który szybko ocenia, że pochodzi ona sprzed co najmniej tysiąca lat to i prawdopodobnie jest świątynią.
Równolegle Foxe uczestniczy w wydarzeniach, w których niejasną rolę odgrywa grupa aktorów występująca w filmach popularnego reżysera Henry’ego Castelli. Bohater zostaje porwany przez aktorów pod wodzą Bachmanna, ale potem znowu budzi się we własnym domu. Wtedy odwiedza go kuzynka Jewel Leix, która okazuje się w jakiś sposób powiązana z porywaczami. Otwarcie domniemanego grobowca w odkopywanej świątyni kończy się tragicznie.
W albumie „Mil” narratorem jest Jerome Bachmann, starszy o sześćdziesiąt lat niż w poprzedniej historii. Postrzega on świątynię jako żywą istotę, która się z nim komunikuje. Na jej polecenie bohater stara się odszukać brakujący fragment świątynnej mozaiki przedstawiającej labirynt. Udaje mu się odnaleźć stół, w którego blacie wmontowany został ów fragment, i po wielu perypetiach go kradnie. Ostatecznie Bachmann trafia do miejsca i czasu miliardy lat temu, kiedy to miała powstać świątynia. Przybywa tutaj również Mil, który potrafi swobodnie przenosić się w czasie.
Poszczególne wątki historii okazują się być ze sobą w skomplikowany sposób powiązane – poprzez osoby, przedmioty, wydarzenia – zaś głównym jej bohaterem zdaje się być czas. Wrzuceni w jego wir ludzie starają się z różnym powodzeniem odgadnąć swoją rolę w wielkiej maszynerii rzeczywistości. Rzeczywistości nie do końca rozumianej, a być może w ogóle niemożliwej do pojęcia. Posługując się wyrafinowaną geometrią i oryginalnym połączeniem teorii naukowych z metafizyką, Andreas tworzy na planszach komiksu fascynującą, wielowymiarową i pulsującą podskórnymi emocjami opowieść. Stanowi ona doskonałą próbkę jego twórczości i zachęca do obcowania z innymi jej przejawami. Zapewne nieprzypadkowo...