Przed przystąpieniem do pisania recenzji, będąc już po lekturze, sprawdziłam w sieci miejsca, które służą do wyrażania krótkich opinii o książce, którą mam wciąż w zasięgu wzroku. Czwarta część sagi Zmierzch wydaje się być tak samo fantastyczna, fenomenalna, ciekawa, interesująca, fascynująca, kochana (takie słowo też padło) jak pozostałe, a Edward jest taki czarujący! Dawno nie czytałam tylu pozytywnych przymiotników, achów, ochów i stwierdzeń, że najlepsza książka czyjegoś życia – zwykle w kontekście całości. Niezwykła popularność sagi jest od kilku lat przedmiotem zainteresowania nie tylko prasy branżowej, ale także magazynów i czasopism o znacznie szerszym zakresie tematycznym, dlatego nie ma potrzeby wyważania otwartych drzwi w kwestii przyczyn owego fenomenu, zrobili to już poważniejsi ode mnie. Dla zagorzałego fana kolejna, długo wyczekiwana część opowieści o ulubionych bohaterach zawsze wiązać się będzie z euforią, nawet, gdy oczekiwania fabularno-jakościowe nie przekładają się na rzeczywistość –
bo takie opinie też dało się słyszeć. Wspólne jest jednak to, że każdy, kto śledzi losy miłości wampira i śmiertelniczki, chciał będzie, by ta miłość nie tylko trwała dalej, ale by było im po prostu dobrze i szczęśliwie. Autorka doskonale wyczuła te intencje. Jakkolwiek, niezwykle pozytywne i krzepiące jest to, że idolem nastolatek jest zabójczo przystojny, kapiący seks appealem erudyta, niedopuszczający do kontaktów seksualnych przed ślubem, a główna bohaterka jest zagorzałą obrończynią życia poczętego, jakie by ono nie było.
Autorka sagi, Stephenie Meyer, idealnie trafiła w psychikę nastoletnich czytelniczek, które między kolejnymi przerwami i klasówkami marzą o bardzo niezwykłym mężczyźnie, takim przystojnym, tajemniczym, odrobinę demonicznym (źli, czy niepogodzeni z życiem chłopcy są teraz w modzie), który kochać będzie bardzo, intensywnie, pięknie i będzie opiekuńczy, zapewni to niedefiniowalne poczucie bezpieczeństwa, ale też dostarczy mocnych wrażeń. Taki, który odkryje, że przeciętna z pozoru dziewczyna jest pełna wyjątkowości. I każda czytelniczka, zwłaszcza taka z kompleksami, marzyć będzie, żeby być Bellą. Połączenie romansu i makabry, okraszone modnymi wątkami wampiryczno–magicznymi i dobra znajomość psychiki nastolatek sprawiło, że w grupach wiekowych, w których czyta się niewiele poza lekturami, nagle wzrosło zainteresowanie słowem pisanym. Krytycy Meyer mówią o banalnym schemacie, pomyśle rodem z bloga, że niby każdy mógłby. Niby prawda, ale przyznać należy, że to autorka wymyśliła i napisała na tyle skutecznie, by
książka osiągnęła sukces przeogromny. A tak już jest na tym najlepszych z czytelniczych światów, że miarą wartości książki często jest jej sukces komercyjny. Sukces, który należy pomnażać, jak, nie przymierzając, talenty. I autorka pomnaża, pomnaża i wydawać by się mogło, że trochę się w tej czynności zatraciła, czy może zapędziła tak dalece, że produkt wygląda na lekko niedopracowany, nieprzemyślany, wykonany śpiesznie, na bakier z logiką, zdrowym rozsądkiem, ale także wykonany z nadmierną prostotą rozwiązań. Fakt, od prostoty daleko jeszcze do prymitywizmu, ale Meyer zbliża się do tej granicy moim zdaniem za bardzo. Postaci tracą na autentyczności, akcja raz nabiera tępa, raz grzęźnie w rutynie codziennych czynności i wyczekiwania. Głębia psychologiczna nie jest głębią, niezwykli ludzie są niezwykli aż do przesady, gdzieś uleciało to, co nie pozwala się od książki oderwać, to, co każe zarwać noc, zapomnieć o klasówce, zaniedbać ważną sprawę. Książka sytuuje się tam, gdzie kończy się zaczytywanie,
fascynacja, autentyczna i nieskrępowana ciekawość, a zaczyna przewracanie kartek byle tylko dobrnąć jakoś do końca.
Czwarta część przygód Edwarda i Belli zamyka niejako wiele rozpoczętych wątków, dlatego też można ją uznać za zakończenie sagi. Autorka zaczęła wprawdzie pisanie kolejnej książki, notując tym razem myśli Edwarda, ale wycieknięcie pierwszych rozdziałów do Internetu skutecznie ją do kontynuacji zniechęciło. Fani zareagowali lawiną błagalnych maili, które być może jakoś wpłyną na zdecydowaną dotychczas postawę Meyer. Póki co, mamy Przed świtem, książka traktuje o tym, jak toczy się życie młodych zakochanych po ślubie, nie koncentruje się na szczęście tylko na radosnym gruchaniu młodej pary. Autorka funduje im sporo zawirowań, sytuacji trudnych, śmiertelnie niebezpiecznych i ciężkich do rozwiązania z etycznego punktu widzenia. Dowiadujemy się jeszcze więcej o specyfice świata wilkołaków, ale także o innych wampirzych grupach, parach i singlach. Tworzą ciekawą mieszankę osobowości, charakterów i niezwykłych historii życia. Wiadomo, że tym, co bardzo spaja grupę, ale także dobrze wpływa na tempo fabuły jest
zagrożenie z zewnątrz. Mamy więc i zagrożenie i walkę, tyle, że walka jakoś nie wciąga, wizja zmagań nie przeraża, a ilość niezwykłych, nadprzyrodzonych mocy, niekonwencjonalnych rozwiązań zamiast ciekawić - powoduje przesyt.
Kilka pomysłów bardzo mi się spodobało, pięknie wyrysowany trójkąt na przykład. Emocjonalne trójkąty mają to do siebie, że wymagają od pisarza nie lada umiejętności, sprawności nie tyle warsztatowej, co psychologicznej. Figura utworzona przez wzajemne relacje Belli, Edwarda i Jacoba wręcz fascynuje. Ileż tu pasji, gwałtowności, intensywnych emocji, takich do końca, do przesady, ciągłego napięcia, iskrzenia… W czwartej części sagi mamy tego pod dostatkiem, nic tylko degustować scenki rodzajowe. Tylko finał mdły. Nieprzewidywalny, owszem, ale chyba nie ma nic gorszego niż wymyślić nadprzyrodzone zjawisko, znane z legend, które zlikwiduje, a na pewno zmniejszy problem emocjonalnych napięć trójki bohaterów. Innym pomysłem wartym odnotowania jest prowadzenie narracji z perspektywy różnych osób; wchodzi im czytelnik w skórę bardzo głęboko, obserwuje świat oczyma bardzo subiektywnymi. Ciekawe. Szkoda tylko, że za różnymi „oczyma” nie kryje się więcej głębi psychologicznej, może przemyśleń właścicieli, dylematów i
rozterek. Do relacjonowania akcji starczyłby narrator. Żałuję jednak, że nie dane mi było posiedzieć w głowie Edwarda. Żałuje także, że Bella jest tak doskonała, niezwykła, w niezwykłości swojej zupełnie nierealna. Zgubiła nam się gdzieś dziewczyna w luźnych spodniach i dresowej bluzie, która w lustro spoglądała tylko wtedy, gdy było to konieczne. Prawda, Kopciuszek na balu nie przypominał niepozornej sierotki, ale żeby z przeciętnej nastolatki od razu zrobić żeńską wersję supermena? Nadprzyrodzone moce są z jednej strony ciekawym pomysłem, z drugiej – czy bez nich walka z przeciwnościami nie byłaby ciekawsza? Ciekawi mnie, kiedy na idealnie gładkiej tafli wampirzej miłości, namiętności i wzajemnym zaufaniu pojawią się rysy. Wieczność to przecież kawał czasu, a krew – nie woda.
Absolutnym moim hitem poprzednich części była scena, gdy przez kilka kartek Edward wyjaśniał naładowanej hormonami nastolatce, że seks przed ślubem może się wiązać z wiecznym potępieniem, a on – wampir – chce tak bardziej po Bożemu – po ślubie. Z tego tomu zapamiętam szczególnie naturalistyczny (do śmieszności) poród i picie krwi. Z kubeczka. Najlepiej jest przedtem zatkać nos. Czekam z apetytem (co brzmi odrobinę dwuznacznie) na dalsze perypetie wampirzego stadła.