Z całą sympatią i szacunkiem dla autorki stwierdzam, że bycie pisarką nie jest chyba tym zajęciem, które wychodzi jej najlepiej. Powinna zdecydowanie trzymać się aktorstwa.Nie wiem czy to wina przekładu, czy też oryginału, ale powieść jest tylko na nieco wyższym poziomie od wyśmiewanych harlequinów. Przez moje ręce przewinęła się niezliczona ilość pozycji spod znaku literatury kobiecej, do których takich zastrzeżeń jak do tej powieści nie miałam, więc nie mogę swojego braku zachwytu dla tej książki złożyć na karb głęboko skrywanej niechęci do babskich czytadeł.
Mandy, główna bohaterka to otoczona przyjaciółmi (z których jeden jest oczywiście gejem) trzydziestolatka pracująca w firmie zajmującej się organizowaniem ekskluzywnych przyjęć. Jej życie zmienia się diametralnie, gdy poznaje mężczyznę swoich marzeń – Jake'a. Niestety hasło „i żyli długo i szczęśliwie” nie ma do nich zastosowania, gdyż mężczyzna jest żonaty. A to dla Mandy oznacza, że jeśli zaangażuje się w taki związek, dostanie „w komplecie” żonę i dzieci swojego wybranka.
Powieść jest reklamowana jako lekka i nie ma w tym cienia przesady. Nawet poważne tematy są potraktowane jako błahe, do tego stopnia, że mamy wrażenie nierealności powieściowego świata. Wszystko jest w niej naiwne, przesłodzone i irytujące – od opisów strojów, aż po sportretowanie życia seksualnego bohaterów w stylu przywodzącym klasyki romansidłowego pisarstwa – z pączkami piersi, spazmatycznymi jękami i temu podobnymi elementami, które bardziej śmieszą niż poruszają. Niestety nawet umiejscowienie akcji w Londynie niewiele powieści pomaga, gdyż zawartość Londynu w Londynie, że się tak wyrażę, jest niestety znikoma. A szkoda. Może to byłby (jedyny) atut tej powieści?