Podczas lektury Zamachowca byłem bardzo zły. Przyczyną mojego kiepskiego humoru była zwyczajna zazdrość, że takie książki nie powstają w kraju nad Wisłą, ale po drugiej stronie Bałtyku, że nie pisze się u nas interesująco o kobietach, a jedynie klonuje Bridget Jones, uwypukla niedostatki i wady płci, tylko z nazwy słabej. Szwedzka literacka bohaterka narodowa nazywa się Annika Bengtzon i w niczym nie przypomina fajtłapowatej Brytyjki, co więcej, jej życiem pasjonuje się nie mniej mężczyzn niż kobiet.
Jest to solidna, interesująca, sprawnie i pomysłowo napisana powieść sensacyjno-kryminalna, można nawet powiedzieć, że bardzo po męsku. Ale podobnych powstało już setki. Dochodzenie prowadzi kobieta; to zabieg jeszcze dość rzadki, ale ma już swoje miejsce w literaturze. Co więc zadecydowało o popularności książki i postaci młodej dziennikarki? Moim zdaniem tym czynnikiem jest tło obyczajowe. Niech nie zmyli nas fakt, że akcja powieści toczy się w niedalekiej przyszłości. Wybieg chronologiczny nie zmienia nakreślonego obrazu socjologicznego, widzimy społeczeństwo szwedzkie (czy w ogóle skandynawskie welfare state) przedstawione bardzo prawdziwie. Obserwujemy dużą firmę, jaką jest poważna gazeta, rodzinę, w której oboje rodzice robią karierę i starają się, aby nie odbiło się to na dzieciach, czy wreszcie działalność osób publicznych, w tym przypadku członków komitetu olimpijskiego. Marklund bardzo dobrze czuje puls życia, bezbłędnie składa w zgrabną całość wątek kryminalny, psychologiczny i obyczajowy.I
choć Annika je hamburgery, a jej dzieci nie mogą się doczekać, aż wróci z pracy i obejrzy z nimi "Kaczora Donalda", to jednak wiemy, że jesteśmy w Szwecji, a nie w dowolnym innym miejscu zglobalizowanego świata.
W wielu powieściach z feminizmem w tle kobiety usiłują w jakiś sposób określić się w stosunku do świata męskiego, walczą z nim, rywalizują, a nawet, choć rzadko, starają się go pojąć, bądź nawet zaakceptować. W Zamachowcu mężczyźni nie stanowią problemu dla kobiet - jednym z elementów, który mnie zaskoczył, było odwrócenie przez Marklund antropologicznego schematu męskie-aktywne a kobiece-pasywne. Mąż Anniki opiekuje się dziećmi, gdy ona tropi zamachowca, szef gazety podejmuje decyzje po długim namyśle i sprawia wrażenie ospałego, zaś kolega z działu Anniki, z którym wygrała wyścig do stanowiska, to zwykły warchoł. Co innego kobiety - odtwarzany życiorys zamordowanej szefowej komitetu olimpijskiego budzi z jednej strony odrazę, ale i podziw dla konsekwencji i żelaznej energii, z jakim dążyła do celów. Postać samej Anniki została chyba pomyślana jako wzorzec dla współczesnych kobiet - z jednej strony dobra matka dwójki dzieci, kochająca żona, która ze szmatą od podłogi w ręce sprząta kuchnię, z
drugiej ambitna i profesjonalna pracoholiczka z sukcesami. Jest bardzo ludzka, płacze w gabinecie, gdy nie potrafi poradzić sobie z podwładnymi, a nawet biega na skargę do przełożonego. Akapit, w którym Annika jednocześnie myśli o rodzinie, pracy, prezencie dla przyjaciółki i swoim wyglądzie nie jest w tej książce rzadkością. No i gdzież do niej parodystycznej Bridget Jones, drogie Panie?
Nie mniej ważnym wątkiem, który mnie zaskoczył, była rola mediów w Szwecji. Już zdążyliśmy się przyzwyczaić, mając od z górą dekady tzw. wolność słowa, że dla dziennikarza nie ma żadnej świętości. Tymczasem redakcja "Kvallspressen" składa się w większości z osób bardzo poważnie traktujących wyświechtane słowo etyka. Annika spotykając się z rodziną ofiary tłumaczy im, że powinni jej opowiedzieć wszystko nie dlatego, że tak chce, ale dlatego, żeby gazeta nie napisała czegoś, co może urazić pamięć o zmarłej. Kiedy dowiaduje się o sprawach kalających wspomnienie o zabitej, sama siebie cenzuruje, ba, dziennikarz usiłujący w tani sposób wyeksponować skandale z życia osobistego Furhage szybko żegna się z pracą. I wyobraźcie sobie, że gazeta notuje wzrost sprzedaży. Ale zapewne spece od marketingu powiedzą - to tylko literacka fikcja, do tego jeszcze rozgrywająca się w przyszłości ...