„Szczęście jest znaczeniem i sednem życia” pisał Arystoteles. „Wszyscy tak pragniemy szczęścia” śpiewała w jednej z piosenek Kasia Kowalska. Do tych samych wniosków doszła Gretchen Rubin, która postanowiła do kwestii szczęścia podejść w sposób zorganizowany i metodyczny niż filozofowie i artyści. Postanowiła wcielić w życie „projekt szczęście”. Nie można powiedzieć, że Rubin była nieszczęśliwa. Po prostu chciała życie przeżywać pełniej i bardziej doceniać małe przyjemności. Najpierw podzieliła projekt na dwanaście zadań odpowiadających poszczególnym miesiącom w roku. W styczniu postanowiła skupić się na tężyźnie fizycznej i witalności.* Wcześnie kładła się spać, kupiła krokomierz, ponieważ długie spacery są zdrowe i zrobiła generalne sprzątanie w domu.*W lutym skupiła się na relacjach z mężem, w marcu z kolei na pracy. W kwietniu postanowiła być dla wszystkich milsza, w maju bardziej rozrywkowa. Bardzo szerokie dziedziny życia zamieniała na konkretne zadania do realizacji. Zaczęła też pisać bloga
(oczywiście w ramach projektu).
Rubin swoimi spostrzeżeniami oczywiście nie odkrywa Ameryki, ale pewnym novum może być jej nietypowa postawa w dążeniu do szczęścia.Z książki, która powstała jako efekt wdrożonego w życie autorki postanowienia można zaczerpnąć niemal poradnikowe stwierdzenia i próbować dostosować je do siebie. Według mnie to właśnie tu kryje się ogromna popularność tej książki. My po prostu nie chcemy działać po omacku. Musimy mieć program do odchudzania, wychowywania dzieci, więc dlaczego nie do osiągania szczęścia?