Trwa ładowanie...
recenzja
07-10-2010 13:17

Szczątkowe epizody o strażnikach pamięci

Szczątkowe epizody o strażnikach pamięciŹródło: Inne
dyb1c13
dyb1c13

Ostatnimi czasy wydano w Polsce dwie książki o strażnikach pamięci Holocaustu – * Jan Karski* Haenela oraz Strażnicy Bruno Tessarecha. Pierwszy autor usiłował przedstawić własne poglądy jako myśli słynnego kuriera, co wyszło mu karkołomnie i nieudolnie, drugi zaś podjął próbę upchnięcia na niecałych 300 stronach jak największej ilości postaci historycznych. Pokłosie tej próby właśnie trafia na półki księgarskie.

Autor jest historykiem i filozofem, uczącym tej ostatniej dziedziny we francuskich szkołach. Prócz Strażników, napisał m.in. "La machine a écrire", "La galette des rois", "La femme de l'analyste" oraz "Villa blanche".

Jego powieść zaczyna się bardzo obiecująco: oto poznajemy senatora Berengera oraz stażystę, Patrice'a Orvieto, uczestników konferencji w Evian. W 1938 roku zostały na nią zaproszone 32 delegacje międzynarodowe, mające debatować nad problematyką wzmożonej fali emigrantów. Berenger nie ma złudzeń w tej materii, twierdząc, że Francja osiągnęła już, jak się wyraża, stan nasycenia uchodźcami politycznymi, nazywa ich nawet „odpadkami".Patrice, pomimo tego, że szybko się uczy konstatując, iż dyplomacja kompensuje zawsze mizerię swoich decyzji nadmiarem dokumentów i pudeł w archiwach, nadal przez różowe okulary patrzy na walący się w gruzy świat. Jest on jedną z niewielu fikcyjnych postaci pojawiających się na kartach Strażników, autor przydzielił mu rolę absolwenta Wyższej Szkoły Nauk Politycznych, laureata wielkiego konkursu ambasad. De facto jednak wprowadzenie Orvieto na scenę służy swoistemu zlepieniu wątków skupiających się na historycznych personach. Zwieńczeniem konferencji było postanowienie
powołania międzynarodowego komitetu do spraw uchodźców, co uznać można nie tyle za przełomową decyzję, co raczej za świadectwo bezwładu i niemocy krajów demokratycznych. Patrice, oczywiście, wejdzie w skład tego komitetu, aby Tessarech mógł ukazać jego obrady, toczące się w atmosferze zobojętnienia i poszukiwania okazji do umycia rąk w geście piłatowskim. Wszyscy bowiem zgodnie stwierdzili, że miejsce dla Żydów należy znaleźć, tylko że najlepiej gdyby znajdowało się ono jak najdalej od granic państw delegatów.

Wojna – podejrzewam, ku uldze niektórych – zakończyła te dywagacje, autor zaś porzucił kwestie dyplomatyczne wraz z naiwnym Patricem i zajął się przybliżeniem problemu masowych migracji do znajdującej się za oceanem Ziemi Obiecanej, do której paszportem był talent, wiedza lub majątek. Tessarech przypomniał tu interesujący casus „statków widm", snujących się wzdłuż wybrzeży Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu portu, który przyjmie nowy ładunek uciekinierów. Szczególną postacią w tym procederze był kapitan Gustaw Schroeder, który za wszelką cenę, włącznie ze sprzeniewierzeniem się swoim zasadom wyniesionym z pruskiej szkoły, ratował Żydów przed brunatnym potopem, czyniąc ze swojego statku prawdziwą arkę. Bardzo ciekawa to osoba i szkoda, że autor poświęcił jej tak niewiele miejsca, rychło porzucając i ten temat, by przeskoczyć do następnego. Na krótką chwilę bohaterem Strażników staje się teraz Kurt Gerstein, członek Waffen-SS, dla którego sensem życia było dostarczenie światu dowodów na istnienie tzw.
eutanazji (pod którym to pojęciem skrywano masowe morderstwa) w Niemczech oraz świadczenie o zbrodniach w Bełżcu i Treblince. Świat słuchać jednak Gersteina nie chciał, za co Niemiec zapłacił najwyższą cenę.

dyb1c13

W Strażnikach mamy istny kalejdoskop postaci – w tej niewielkiej książce pojawia się de Gaulle, Dewavrin, Dejean, Karski, Roosevelt (którego, w przeciwieństwie do wspomnianego Haenela, Tessarech bardzo lubi), Wise, von Braun, Hitler, Eichmann i wielu, wielu innych, mniej lub lepiej połączonych przez postać mdłego i cukierkowego Patrice'a. Myślę, że lepiej by było, gdyby autor dopracował tę postać, nie traktując jej li tylko pretekstowo – jak wspomniałem, książka zapowiada się bardzo ciekawie, później jednak wszystko rozsypuje się przez przyjęcie konwencji zlepku epizodów. Tessarech przeskakuje od postaci do postaci, od historii do historii, nie pozwalając się jednak skupić, zatrzymać na danej tematyce, bowiem rychło przechodzi do kolejnej. Stwarza to wrażenie pośpiechu i niespójności, ponadto niejednokrotnie autor urywa opowieść w pół zdania i pozostawiając niedokończoną, odkłada na półkę. Większość opisanych przezeń zdarzeń to rewelacyjne wprost historie, z których mogłoby powstać – i
niejednokrotnie powstały – arcyciekawe książki czy filmy. Potraktowane pobieżnie, zdawkowo wręcz, i wrzucone do jednego tygla, nie robią już takiego wrażenia, zaś ich skrótowość osłabia siłę przekazu. Wydaje się również, że autor podziela prostoduszność i naiwność Patrice'a, bowiem w Strażnikach przeczytamy m.in. następujący fragment: „W pewnym sensie naziści odnieśli wielkie zwycięstwo: zdołali przerwać odwieczną więź, jaka mimo kryzysu zawsze, lepiej, czy gorzej, łączyła moralność i politykę". To nie naziści przerwali tę więź, ona była już od wieków w formie szczątkowej. Z drugiej strony, bardzo mocnym, robiącym wrażenie, jest porównanie sytuacji tułaczy z „St. Louis" Schroedera, przed którymi zamknęły się wrota Stanów Zjednoczonych, do casusu nazistów, których ów kraj przyjmował z rozpostartymi ramionami, jeśli tylko mieli coś do zaoferowania. Tacy są właśnie Strażnicy – zajmujące historie i ciekawe spostrzeżenia przytłoczone są nawałem faktów, postaci i epizodów, generujących nieład i pobieżność,
miast dokładniejszego – i mniej encyklopedycznego - pochylenia się nad dramatis personae.

dyb1c13
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dyb1c13