Bracia Strugaccy to klasycy rosyjskiej i światowej fantastyki. Znani są przede wszystkim z pogłębionych psychologicznie powieści, w których poruszali fundamentalne kwestie etyczne, poszukiwali źródeł dobra i zła, zadawali pytania dotyczące natury człowieka, dociekali granic ludzkiego poznania i prognozowali kierunki rozwoju cywilizacji. Doskonałym przykładem tego typu dzieła jest * Piknik na skraju drogi, w którym autorzy konfrontują człowieka z Nieznanym, a jednocześnie z jego własnymi pragnieniami, namiętnościami i żądzami. Dla zrównoważenia tego typu poważnej tematyki, Strugaccy co jakiś czas popełniali rzeczy lżejsze gatunkowo, co nie znaczy, że pozbawione głębszych przemyśleń. *Teksty te przepełnione były – nie tylko gorzkim i ironicznym – humorem i ukazywały nasz świat w krzywym zwierciadle groteski. Poniedziałek zaczyna się w sobotę należy właśnie do tego typu utworów.
Wszystko zaczyna się bardzo niewinnie. Młody programista Sasza Priwałow spędza urlop, wędrując po północnych rubieżach Rosji, a konkretnie w okolicach miasta Sołowiec. Dwaj autostopowicze, których zabiera, deklarują, że w ramach rewanżu pomogą mu w zorganizowaniu noclegu. Dowiedziawszy się o profesji Saszy, z miejsca proponują mu też zatrudnienie w placówce naukowej, w której obaj pracują. Bohater po serii niezwykłych przygód w Sołowcu poznaje bliżej ową placówkę funkcjonującą pod nazwą INBADCZAM. I z wielkimi oporami przyjmuje do wiadomości, że pod niewiele mówiącym skrótowcem kryje się... Instytut Naukowo-Badawczy Czarów i Magii.
Skuszony nowymi wyzwaniami, Sasza przenosi się do Sołowca i rozpoczyna pracę w dziwacznej instytucji, będącej siedliskiem tabunu zwariowanych naukowców zajmujących się rzeczami, o których filozofom się nie śniło. Ot, chociażby przyzywaniem demonów i budową golemów, wróżeniem z fusów i technologią produkcji samowkładających się butów, destylowaniem śmiechu i mnóstwem innych ezoterycznych, a czasem zupełnie bezużytecznych zagadnień. Krótko mówiąc, celem działalności instytutu jest odkrywanie wszelkich tajemnic wszechświata – bez zwracania uwagi na takie szczegóły, jak przydatność poczynionych odkryć komukolwiek do czegokolwiek.
Oprócz nadzorowania pracy superkomputera, wykorzystywanego przez naukowców-magików do zgoła nieracjonalnych obliczeń, Sasza z zainteresowaniem uczestniczy w innych aspektach pracy INBADCZAM-u. Dla przykładu testuje wehikuł czasu albo pełni sylwestrowo-noworoczny dyżur. W trakcie tego ostatniego najważniejszym zadaniem bohatera jest niedopuszczenie, aby pracownicy przychodzili do instytutu, zamiast korzystać z czasu wolnego. Okazuje się bowiem, że niemal bez wyjątku tutejsi adepci magii i nauki są takimi pasjonatami swojej pracy, że najchętniej nie wychodziliby z gabinetów i laboratoriów. Dla nich każde święto to niepożądana przerwa w badaniach i dlatego woleliby, żeby poniedziałek zaczynał się zanim skończy się sobota.
Dając czytelnikom solidną porcję przedniej rozrywki, Strugaccy stworzyli zjadliwą satyrę na absurdy współczesnej nauki – w szczególności sowieckiej, ale nie tylko. Na celownik wzięli każdą z założenia i pozoru naukową działalność, która zajmuje się wydumanymi, całkowicie oderwanymi od rzeczywistości problemami. Obnażyli też hipokryzję i małostkowość środowiska naukowego, w którym pierwsze skrzypce grają osobniki mierne i pełne pychy, goniące za pustą sławą i honorami. Aby samym sobie udowodnić swą przydatność, indywidua te marnują publiczne fundusze na badania, z których korzyść dla ludzkości jest co najmniej wątpliwa.
Te gorzkie refleksje zostały przez autorów głęboko ukryte pod pokładami doskonałego humoru, pod masą dowcipów słownych i komizmem sytuacji wynikających ze zderzenia racjonalności nauki z nieracjonalnością magii. Pomimo potępienia jałowości badań, którym poświęcają czas z lekka szaleni naukowcy, do tych ostatnich Strugaccy odnoszą się jednak z dużą dozą życzliwości. Wszak może lepiej, żeby owi magicy prowadzili swoje bezużyteczne, ale niegroźne eksperymenty w rezerwacie swoich instytutów, niż mieliby zajmować jakimiś działaniami praktycznymi, które skończyłyby się większą czy mniejszą katastrofą, odbijając się czkawką nam wszystkim...