Trwa ładowanie...
recenzja
22-12-2013 17:54

Szał minął, muzyka pozostała

Szał minął, muzyka pozostałaŹródło: "__wlasne
d2r6mff
d2r6mff

Nie istnieją od ponad czterdziestu lat, a dwóch spośród nich nie ma już także w sensie fizycznym, ale oni sami i ich muzyka pozostają nadal jednym z najważniejszych zjawisk popkulturowych XX wieku. Słuchali ich w dzieciństwie i młodości dzisiejsi amatorzy popu, klasycznego rocka, heavy metalu, smooth jazzu, a kto wie, czy i nie rapu albo disco polo; słuchali jeśli nie celowo, to mimochodem, bo przecież nawet dziś nie ma chyba stacji radiowej, która by od czasu do czasu nie przypomniała słuchaczom Eleanor Rigby (trafiłam na nią akurat przed zabraniem się do pisania recenzji, włączywszy pierwszy z brzegu kanał – czyż to nie wymowny zbieg okoliczności?), Yesterday, When I’m Sixty Four lub innej dowolnej piosenki The Beatles, a cóż dopiero mówić o latach 70 czy 80, kiedy echa niedawnej „beatlemanii” jeszcze całkiem wyraźnie pobrzmiewały w świadomości jakiejś połowy ziemskiej populacji.

Ich kariera i życie prywatne – i w trakcie istnienia zespołu, i po rozpadzie – były tematem niezliczonych plotek, tekstów prasowych, a z czasem i książek. Kiedy więc Philip Norman pod koniec lat 70 zaczął zbierać materiały do swojej publikacji, próbowano go odwieść od tego pomysłu, twierdząc: „Przecież tę historię opowiedziano aż nazbyt wiele razy. Wszystko, co wiadomo na ten temat, jest już powszechnie znane”. A jednak w ciągu dwóch lat udało mu się nagromadzić dostatecznie dużo, by starczyło na mniej więcej czterystustronicowy wolumin. Jednak ani on, ani czytelnicy nie byli z Szału! do końca zadowoleni. I wreszcie po latach (2003) ukazało się drugie wydanie, w którym nadrobione zostały braki pierwszej wersji, a treść rozszerzona o wszystko to, co się wydarzyło od czasu rozdźwięku w zespole, poprzedzającego ostateczne rozstanie liverpoolskiej czwórki. Również i wówczas nie brakowało krytycznych głosów; brytyjscy czytelnicy zarzucali Normanowi a to większe zainteresowanie kulisami działalności przemysłu
muzycznego, niż relacjami w zespole, a to zbyt mało informacji o powstawaniu i znaczeniu poszczególnych utworów, a to zbyt otwarte wyrażanie swoich sympatii i antypatii, a nawet tabloidyzację. Po kolejnych dziesięciu latach również i my zyskaliśmy możność poznania tej obszernej biografii i skonfrontowania swoich odczuć z oczekiwaniami.

Pierwsze wrażenie jest bardzo pozytywne – porządna objętość, solidna oprawa, atrakcyjna okładka z pomysłowo wkomponowaną fotografią, z której uśmiecha się do czytelników cała czwórka (nawet zazwyczaj poważny George) – i tylko dumnie brzmiący podtytuł może stwarzać lekki dysonans z pozostałymi elementami. Jeżeli bowiem Szał! to „prawdziwa historią Beatlesów”, czyż mamy sądzić, że wszystkie wcześniejsze opowieści o najsłynniejszym zespole muzycznym świata mijały się z prawdą? Trochę skromniej, a chyba bardziej adekwatnie do treści wyglądało to w wersji z roku 1981: „The Beatles in Their Generation”, co można by przełożyć np.: „Beatlesi na tle swego pokolenia”, albo jeszcze inaczej, ale w każdym razie bez podkreślania tej „prawdziwości”. Jeśli już się wczytamy w tekst, od samego początku widać, że ta „pokoleniowa” koncepcja była bardziej niż słuszna. Bo Beatlesi byli tacy, a nie inni, ponieważ wyrastali i kształtowali swój gust muzyczny w takich, a nie innych warunkach. Bo tytułowy „szał” (którym to słowem
tłumaczowi udało się zastąpić oryginalny „shout” – „wrzask/ okrzyk” – z zachowaniem podobieństwa fonetycznego, choć jednocześnie z zamazaniem aluzji do Twist and Shout, utworu przyswojonego, albo, jak to się dziś mawia w żargonie, scoverowanego przez Beatlesów tak udatnie, że mało kto pamięta oryginalnych wykonawców) mógł się wszcząć tylko dlatego, że w tym właśnie pokoleniu powstało wewnętrzne zapotrzebowanie na podobne zjawisko. Bez analizy mechanizmu, za pośrednictwem którego rozkręciła się cała machina „beatlemanii”, znacznie trudniej byłoby nam zrozumieć jej naturę, toteż nie należy chyba narzekać na proporcje objętościowe fragmentów tekstu poświęconych poszczególnym aspektom beatlesowskiego fenomenu. Patrząc z punktu widzenia czytelnika niebędącego maniakalnym fanem zespołu, lecz po prostu lubiącego jego piosenki i/lub zainteresowanego historią muzyki rozrywkowej jako taką, trzeba docenić rozmach autora w kreśleniu tła kulturowego stanowiącego podłoże dla tego muzycznego fajerwerku oraz jego
dociekliwość w tropieniu detali rzucających światło na poszczególne sytuacje z życia prywatnego artystów i ich estradowej kariery. Po drodze można zauważyć drobną nieścisłość w dacie lądowania Amerykanów na Księżycu (22 lipca 1969, gdy w rzeczywistości miało ono miejsce dzień wcześniej), jednak nie psuje ona wrażenia rzetelności wszystkich innych przytaczanych szczegółów, bo przecież w przedmowie autor przyznaje: „taką właśnie obsesją stali się dla mnie Beatlesi. O niczym innym nie umiałem rozmawiać ani myśleć”. Czy istotnie nie popełnił jakichś błędów rzeczowych w relacjonowaniu samej historii Beatlesów, musieliby się wypowiedzieć muzykolodzy – zwykłemu czytelnikowi nic takiego się nie rzuca w oczy.

Natomiast rzeczywiście daje się spostrzec – od samego początku zresztą nieukrywana – dysproporcja w sympatii, jaką Norman obdarza poszczególnych członków zespołu. Choć w tejże przedmowie stara się „odkręcić” swoje wcześniejsze stwierdzenie, jakoby „John stanowił trzy czwarte Beatlesów”, tu i ówdzie widać jednak wypowiedzi sugerujące, że zrobił to raczej z dbałości o opinię, niż z przekonania. To jasne, praktycznie niemożliwe jest, by w najlepszym nawet zespole talent i inne przymioty były absolutnie równo podzielone między członków; musi być zdolniejszy albo bardziej przebojowy lider, musi być ktoś, kto bardziej niż pozostali ujmuje sposobem bycia lub… no, cóż… samą urodą. I muszą być tacy, którzy niczym szczególnym nie wybijają się nad resztę, lecz robią coś, bez czego całe przedsięwzięcie nie miałoby szans na sukces. W przypadku Beatlesów od razu było jasne, że to John i Paul grają pierwsze skrzypce, a George i Ringo stanowią tło. I że to raczej między Johna a Paula, niż między wszystkich po równo zostaną
podzielone sympatie fanów. Toteż nawet jeśli Norman zapewnia, że starał się w biografii nie demonstrować zbyt otwarcie uwielbienia dla Johna, a dezaprobaty dla Paula, zwolennicy tego drugiego i tak mogą się poczuć urażeni paroma stwierdzeniami [„(…) autobiografia Paula McCartneya Many Years From Now zawierała zbyt wiele upiększeń i aż nadto biła z niej chęć rywalizacji z duchem Johna, by potraktować ją jako coś więcej niż napuszone dzieło wydane własnym sumptem, mające zaspokoić próżność autora”; „zrobił sobie zdjęcie będące chyba szczytem próżności”; „ambicją McCartneya (…) stało się pokazanie nam, jak bardzo się wszyscy myliliśmy przed laty. John przeszedł do historii nie tylko jako autor piosenek, ale także poeta i artysta. Do diabła, Paul udowodni, że jest poetą i artystą sto razy większym. A jeśli się jest Paulem McCartneyem, sławnym, dysponującym nieograniczonymi funduszami i otoczonym wyłącznie armią potakiwaczy, nie ma rzeczy niemożliwych”]. Ech, nawet jeśli to prawda, to niedotycząca już historii
zespołu…

A ta jest opowiedziana pięknie i ze swadą - Norman ma lekkie pióro (a tłumacz doskonale sobie poradził z oddaniem jego sposobu narracji), dzięki czemu pomimo potężnego zagęszczenia nazwisk, dat i faktów Szał! czyta się niemal jak powieść. I prawdę powiedziawszy, warta jest przeczytania bardziej, niż niejedna powieść, nawet z tych zajmujących wysokie miejsca na listach bestsellerów.

d2r6mff
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2r6mff