Pamiętam, że na jednej z płyt Kazika Staszewskiego, w ramach interwału pomiędzy dwoma utworami znalazła się następująca anegdotka, w której ktoś przez telefon przedstawia się rozmówcy w następujący sposób: „Dzień dobry, dzwonię z miesięcznika „Gang”. Czy jest może DJ Killer?” W odpowiedzi usłyszałem piskliwy głos starszej pani: „Pawełek wyszedł z pieskiem. Będzie za piętnaście minut”. I chociaż nie mam powodów uważać, że spacerujący z ulubieńcem artysta jest przestępcą, to przypomniałem sobie o nim, kiedy amerykański ekonomista Steven D. Levitt, zadał sobie następujące pytanie: Dlaczego dilerzy narkotyków mieszkają z rodzicami?
Przypuszczam, że jeśli spodobał wam się dowcip o DJ Killerze, to również przypadnie wam do gustu Freakonomia. Cóż kryje się pod tym dziwacznym, wieloznacznym tytułem? W końcu słowo „freak”, można tłumaczyć na wiele sposobów, kojarząc się z wybrykiem, kaprysem, odchyleniem od normy, przywołując na myśl wszelkiego rodzaju dziwolągi, potworki i inne osobliwości, które mogą zainteresować mikroekonomistę, jakim jest Steven D. Levitt zajmującego się w zadawaniu ciekawych, niekiedy wręcz zwariowanych, aczkolwiek bliskich codziennemu doświadczeniu pytań. Takich jak: adres dilerów narkotyków, podobieństwo pomiędzy nauczycielami, a zawodnikami sumo; agentami nieruchomości, a zakapturzonymi członkami Ku-Klux-Klanu... Odpowiedzi prowadzą do odkrywania paradoksów współczesnej rzeczywistości, takich jak chociażby wyliczenie, że czarnoskóry gangster jest bezpieczniejszy w teksańskiej celi śmierci niż na ulicy murzyńskiego getta, gdzie zwykle pracuje sprzedając crack, czy też zależność pomiędzy polityką aborcyjną, a
wzrostem przestępczości.
Czy zatem frekonomia jest ekonomią dla świrów? I cóż świrowanie łączy ze zdrowym rozsądkiem, budząc niekiedy skojarzenie z diaboliczną retoryką, do jakiej dopuścił się we własnej osobie chociażby Quentin Tarantino w * Czterech pokojach* przekonując hotelowego boya do obcięcia palca? Pominąwszy niewątpliwe walory rozrywkowe, za jakie z pewnością odpowiada sprawne, dziennikarskie pióro Stephena J.Dubnera, to doskonale sprzedający się zza oceanem zbiór artykułów bazuje często na mało wdzięcznym materiale, jakim są, w powszechnym odczuciu, ogólnodostępne dane statystyczne. W gruncie rzeczy Frekonomia pokazuje, jak często ludzie mieszają ze sobą przyczyny ze skutkami, i na odwrót, a także jak często mylą im się związki przyczynowo-skutkowe ze zwykłymi korelacjami. Innymi słowy, mamy tutaj garść pozytywnych przykładów pokazujących, jak poprawnie konsumować dane naukowe, a więc nie dość, że jest tylko zabawnie, to również bywa pożytecznie,
chociaż zdarza się, że niektóre pytania brzmią o wiele lepiej od odpowiedzi.
Podobno liczby, w odróżnieniu od zwykłych zjadaczy chleba nie kłamią. I tak jest z tą książką, która nie pokazuje, jak ludzie powinni się zachowywać (zostawmy tę sprawę dla moralistów i etyków), a także ekspertom od myślenia życzeniowego, (którymi poniekąd wszyscy jesteśmy), lecz tak jak się zachowują w rzeczywistości. Powyższy wniosek przypomina mi przesłanie * Księcia* Machiavellego , i chociaż dzięki publikacji obydwu Amerykanów, nie dowiemy się jak utrzymać tron Florencji, ani jak założyć rentowny gang (nieprzypadkowo Bertrand Russell nazwał szesnastowieczny traktat „podręcznikiem dla gangsterów”), to dzięki niej; kto wie – być może nie damy się oszukać pośrednikowi nieruchomości, a na wiele spraw otaczającego świata, spojrzymy inaczej niż zwykle.