Trwa ładowanie...
recenzja
18-11-2011 11:49

Świetna lektura, dla oczu… tortura!

Świetna lektura, dla oczu… tortura!Źródło: "__wlasne
d10ok01
d10ok01

Przez wiele, wiele lat jedynymi ludźmi pisującymi relacje z podróży byli... no właśnie, podróżnicy, przemierzający mniej lub bardziej odległe kraje czy to z pasji, czy to z musu, ale w każdym razie na przestrzeni jakiegoś określonego czasu mający podróżowanie za jedyny cel i zajęcie. Zresztą nie dziwota, skoro na pokonanie dystansu, który dziś można przebyć w kilkanaście godzin, trzeba było miesięcy. Ale odkąd pojawiły szybsze środki komunikacji i ludzkość stała się bardziej mobilna, liczba obieżyświatów pokaźnie wzrosła. Artyści mają zwykle więcej okazji do podróżowania, niż przeciętni obywatele, a i podzielenie się relacją z własnych wojaży jest nieco prostsze. Nie ma się więc co dziwić dwóm panom M., że i oni zdecydowali się upublicznić wspomnienia ze swoich zawodowych (i prywatnych także) wycieczek. Czasów, w których pływali na pokładzie „Batorego” czy też poznawali Stany Zjednoczone nie tylko z perspektywy estrady, młodsza generacja czytelników może nie pamiętać, toteż opisy ówczesnych przeżyć duetu
MdM mają walor nie tylko krajoznawczy, ale i historyczny. Człowiekowi mogącemu w każdej chwili wymienić złotówki na euro, funty, czy inną walutę, po czym w sklepie internetowym zakupić dowolny przedmiot dowolnej produkcji, nawet przez myśl nie przejdą męczarnie, jakie musieli przeżywać ówcześni Europejczycy (a zwłaszcza obywatele krajów RWPG), usiłując przywieźć z zagranicznych wycieczek pożądane towary... Albo co miał począć Polak, pragnący spędzić w USA trochę więcej czasu i we własnym zakresie zarobić na zwiedzanie... Czytanie o takich doświadczeniach może być pasjonujące, a cóż dopiero, gdy narratorzy posługują się piękną, bogatą polszczyzną i w dodatku mają ogromne poczucie humoru, obejmujące również sporą dozę autoironii! Całości dopełniają liczne zdjęcia, w dodatku stosunkowo dobrej jakości jak na czasy, z których pochodzą. I gdyby tylko to brać pod uwagę, lektura byłaby jedną niekończącą się przyjemnością.

Niestety, za sprawą oprawy graficznej do tego nieco brakuje. Od biedy można jeszcze znieść jadowitą limonkową zieleń dominującą w kolorystyce okładki i stron tytułowych poszczególnych rozdziałów, znaczącą ciut za duże śródtytuły i tworzącą ni to szlaczki, ni to ramki u dołu co którejś strony (choć doprawdy, tyle jest barw równie wyrazistych, a nie tak strasznie bijących w oczy...!). A już zupełnie fatalnym pomysłem są ciągłe zmiany koloru czcionek; gdyby dla ludzkiego wzroku najlepszy był różowy, niebieski czy fioletowy, a nie czarny druk na białym tle, to od czasów Gutenberga na pewno zdążylibyśmy się już o tym przekonać. Skoro tak się nie stało, znaczy, że czarne na białym to nie nudna tradycja, tylko konieczność wręcz fizjologiczna - a w książce tego formatu na ozdóbki jest dość miejsca, by grafik mógł się zrealizować artystycznie, nie musząc eksperymentować z tekstem.

Ponieważ powyższa kwestia w znacznym stopniu zepsuła mi przyjemność czytania, nie pozostaje nic innego, tylko ocenić osobno tekst (9), a osobno stronę graficzną (3), co razem daje 12, po podzieleniu na pół 6.

d10ok01
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d10ok01