„Mieszkałem kiedyś w pokoju pełnym luster, Widziałem tylko siebie." A kogo widzieli przyjaciele, krewni i fani Jimiego Hendriksa? Na to pytanie stara się odpowiedzieć (i odpowiada) Charles R. Cross pisząc biografię swojego mistrza. Pokój pełen luster to cztery lata pracy Crossa i trzysta dwadzieścia pięć wywiadów. Część historii muzyka już wyblakła, wypłowiała i straciła ważność. Z drugiej strony sam Cross przyznaje, że podczas niektórych rozmów miał wrażenie, że Jimi Hendrix żyje i ma się dobrze.
Biografię Hendriksa otwiera dzieciństwo, które dziś określonoby jako patologiczne.* Al i Lucille – rodzice Jimiego - mieli problemy z alkoholem, pieniędzmi i stabilnością swojego małżeństwa.* W rezultacie Busterem (tak na cześć jednej z komiksowych postaci nazywano Jimiego) opiekowały się babki, ciotki i sąsiadki. W 1956 roku w wyniku kolejnych perturbacji i komplikacji życiowych trzynastoletni Buster trafił do pensjonatu prowadzonego przez panią McKay. Syn państwa McKayów grywał na rozwalającej się gitarze o jednej strunie. Zgodził się odsprzedać ją Jimiemu za pięć dolarów. Trzy lata później Al Hendrix uległ prośbom syna i kupił mu na raty gitarę elektryczną. Tego dnia „gitara stała się jego życiem, a życie stało się gitarą". Kilka lat później wykrzyknikiem artystycznym Hendriksa stanie się rozbijanie gitery na scenie.
Autor Pokoju pełnego luster opisuje sytuacje, które nie miały bezpośredniego a może nawet i pośredniego wpływu na karierę muzyczną Hendriksa. Niekiedy bardziej skupia się na życiu osobistym niż zawodowym gitarzysty. Cross przedstawia Hendriksa jako introwertyka stojącego na uboczu rzeczywistości, odmieńca celebrującego swoją inność. Co jednak według mnie najistotniejsze, strąca go z piedestału, ukazując całkiem ludzki wymiar jego postaci. I tak na przykład dowiadujemy się, że „największy gitarzysta wszech czasów" stawiał stopy do środka i miał problemy z trądzikiem. Ponadto Cross przytacza sporo prozaicznych sytuacji i anegdot z życia artysty, zachowując w ten sposób równowagę między doniosłością meritum a lekkością formy. Momentami można zarzucić Crossowi, że przedstawił fakty, które nie powinny ujrzeć światła dziennego, że "paprał się w brudach" rodziny Hendriksów, że pisał o sprawach skrajnie osobistych i ultraprywatnych. Nie jest to jednak prymitywne podglądanie i podsłuchiwanie tzw. gwiazdy,
lecz poznawanie życiorysu Hendriksa takim jaki był, a nie takim jaki być powinien. Zresztą czym byłaby biografia bez opowieści o człowieku?