O * Wielkim Gatsbym* słyszałam. Nie czytałam, nie widziałam. Słyszałam. O Fitzgeraldzie też dotychczas tylko słyszałam. Nie czytałam, a już tym bardziej nie widziałam. W każdym razie książka Piękni i przeklęci, o której będzie tutaj mowa, powstała jeszcze przed najsłynniejszą powieścią Francisa Scotta Fitzgeralda. Tytułowymi pięknymi i przeklętymi autor ustanowił Glorię i Anthonego. On, "dziedzic" fortuny, wybitny nierób, który odlicza dni do śmierci swojego dziadka, aby móc już tylko liczyć odsetki od góry pieniędzy, które jako jedyny krewny, powinien otrzymać. Powinien - w jego własnym mniemaniu. Ona: próżna do szpiku kości, piękna i uwodzicielska, której jedynym zadaniem w życiu jest być i pachnieć. Jak można się domyślić: ta niezwykle czarująca para zakochuje się w sobie i postanawia ułożyć wspólne życie, które zaczyna się sielanką, a kończy... no właśnie.
Wspólne życie Anthonego i Glorii wypełniają zabawy, które kończą się kilkudniowym trzeźwieniem, bogate prezenty, które stają się ważniejsze niż pożądne śniadanie. Historia tych dwojga to nie żadne love story z happy endem. Bo jak może szczęśliwie zakończyć się coś tak abstrakcyjnego, niedorzecznego, kompletnie oderwanego od rzeczywistości i pozbawionego choćby minimum rozsądku?
Piękni i przeklęcito swoiste stadium upadku człowieka na poczet bezwzględnej uciechy. To opowieść o tym, jak łatwo (ale za to pięknie w mniemaniu głównych bohaterów) można przegrać życie. I jak łatwo można się rozczarować. Bo rozczarowanie towarzyszy ich życiu na każdym kroku. Gloria rozczarowana swoim (niegdyś) ukochanym, który nie może zapewnić jej luksusów, o jakich marzyła wychodząc za niego za mąż, Anthony rozczarowany zepsuciem swojej małżonki i coraz szybszym jej starzeniem (tak jakby to było czymś dziwnym). Tylko czytelnik się nie rozczarowuje, bo to naprawdę bardzo dobra książka. Podobno pierwowzorem bohaterów był sam autor i jego towarzyszka życia. Jeśli tak, to naprawdę cud, że potem powstały jeszcze jakieś dzieła Fitzgeralda.