No i wszystko się zgadza. Nazwiskiem Roberta Ludluma jako przedstawiciela literatury noszącej miano thrillera spiskowego sygnowano tym razem powieść pod tytułem Rękopis Chancellora. I żadnej ujmy dla autora tu nie ma, ponieważ ta pozycja śmiało da się zakwalifikować zarówno jako thriller, jak i literatura spisku. A spisek w tym przypadku jest niemały: tajne stowarzyszenie potężnych i wpływowych ludzi pod nazwą Inver Brass organizuje zamach na szefa FBI, Johna Edgara Hoovera, który zgromadził bogatą dokumentację zawierającą kompromitujące materiały o osobach z najwyższych kręgów władzy. Niestety skrupulatnie zaplanowana śmierć Hoovera nie rozwiązuje problemu, ponieważ jego akta znikają w tajemniczych okolicznościach. Peter Chancellor, niespełniony historyk i autor powieści o politycznych spiskach jako temat kolejnej powieści wybiera tajne archiwum FBI. Nie ma świadomości, że pomysł na książkę nie jest jego wyłącznego autorstwa. Pisarz znajduje się między przysłowiowym młotem a kowadłem – z jednej strony
Inver Brass, która nie szczędzi środków na odnalezienie akt, z drugiej zaś osoba, która akta ma w swoim posiadaniu. Tak zaczyna się przepychanka, która z upływem czasu przeobraża się w coraz bardziej zaciętą bitwę, w której stawką jest między innymi życie Chancellora.
Choć powieść czyta się nieźle, a sama fabuła i pomysł na nią wydają się jak najbardziej wiarygodne, chwytliwe i wciągające, o tyle z wykonaniem jest już nieco gorzej. Nie można bowiem uniknąć wrażenia, że całość jest momentami za bardzo naciągana, zwłaszcza jeśli chodzi o umiejętności przewidywania Chancellora – albowiem zdarzenia, która już opisał w swojej książce mają później miejsce w rzeczywistości (a autor już o nich wie i oczywiście w genialny i błyskawiczny sposób umie przeciwdziałać ich negatywnym skutkom). Jak na pisarza i człowieka nauki jest zbytnim herosem. Niemniej jednak to spora dawka sensacyjnej rozrywki, która aż prosi się o przeniesienie na duży ekran. Powodzenie gwarantowane!