Trwa ładowanie...
recenzja
04-11-2011 17:17

Strzeż się bystrych dziewczynek!

Strzeż się bystrych dziewczynek!Źródło: Inne
d3jmfkc
d3jmfkc

Siostrzyca zachwyciła mnie, pochłonęła i zawładnęła moją wyobraźnią. Snami również, bo odkąd przeczytałam książkę w koszmarach pojawia się wizja kilkunastoletniej dziewczynki, która z niewinnym uśmiechem pokazuje studnię. *W tle majaczą ruiny pięknego niegdyś dworu. *

Powieść Johna Hardinga ma wszystko, czego od dobrej powieści grozy zwykło się wymagać. Przede wszystkim miejsce akcji – posiadłość na uboczu, niby do miasteczka blisko, niby stacja kolejowa i sklepy są tylko kilka mil dalej, a jednak na tyle daleko, by wizyta u lekarza była wyprawą. W rozsądnej odległości od miasteczka stoi dom. Potężny, z mnóstwem nieużywanym sypialni, długimi korytarzami, wieżyczką, ogromną biblioteką i sporą liczbą portretów przodków. Próbuje sobie wyobrazić bibliotekę, która wedle opisu jest ogromna, świetnie zaopatrzona, książki pną się z całych sił po ścianach, tak, że te najbardziej zuchwałe docierają do sufitu. Regały, do których przystawia się drabinki, a wielkie okna wpuszczają dokładnie tyle światła, by czytać komfortowo. A książki oczywiście kuszą i nęcą i zapraszają, bo do tego są stworzone. Tylko nikt tam nie pali, więc zimą panuje ziąb przeokropny. Od zapomnianej biblioteki niedaleko do wielkiej tajemnicy. Dwór bez tajemnicy to jak deser bez wisienki, wykład bez pointy,
czy wampir bez kłów. W opuszczonych pomieszczeniach rodowe tajemnice hulają sobie w najlepsze, przybierają postać bezgłowych fotografii (bo ktoś wyciął), bezwzględnego zakazu nauki czytania, czy guwernantki o złym spojrzeniu i niepotwierdzonych referencjach. Jest jeszcze służba, dobroduszna, ciepła i serdeczna, pewnie dalecy krewni gospodyni z Drozdowego Gniazda. W takim otoczeniu dorasta Florence i jej brat Giles. Przyrodnie rodzeństwo, osierocone przez rodziców, utrzymywane przez wuja, wychowywane przez okoliczne zagajniki, rozległe pola i wszystkie miejsca, gdzie można się dobrze bawić. Jeśli ośmioletni Giles nie zaprząta specjalnie uwagi czytelnika, jego siostra wydaje się być stworzona do tego, by wzbudzać najpierw ciekawość, potem zaniepokojenie. Zmyślna, bystra dziewczynka, która odkryła bibliotekę i sama nauczyła się czytać. Od czasów Matyldy takie połączenie zwiastuje kłopoty – dla opiekunów, dla czytelnika sporo frajdy. Polubiłam Florence od razu, pewnie nazbyt pochopnie, ale czyż można nie polubić
dziewczęcia, które z taką gracją tworzy neologizmy? Myśli, opowiada i relacjonuje w cudnym języku skojarzeń, onomatopei, tworzy niezwykłej urody łamańce językowe, których ambicją jest uczasownikowić każdy stan ducha, każdą emocję, przymiotnik, czy nawet rzeczownik. Powstają rzecz niezwykłe, dla lingwisty – uczta, dla tłumacza zapewne utrapienie, stąd tym bardziej należy ją (tłumaczkę) w tym miejscu wychwalać. Język, którego używa Florence tchnie oryginalnością i erudycją, a przy tym spostrzegawczością i mądrością przedwcześnie dojrzałego dziecka. Czytelnik ma frajdę.

O wysokiej jakości powieści nie świadczą jednak opisy dworu i język głównej bohaterki. Są niewątpliwie mocą stroną, ale to fabuła pociąga najbardziej. Beztroską egzystencję rodzeństwa przerywa najpierw rozłąka, potem przybycie guwernantki. Dzieci tracą sporo wolności, zyskują obowiązków, a guwernantka ginie w niewyjaśnionych okolicznościach. Florence była przy tym, wyrzuca sobie, że mogła zrobić więcej, by uratować nauczycielkę. Mogła, ale przecież jest tylko kilkunastoletnią dziewczynką, może nie była w stanie? Może… Od tej pory akcja przyśpiesza, a czytelnik konfrontowany jest z coraz to nowymi niesamowitościami. Nowa guwernantka, nowe reguły. Ale to nie ten typ nauczycielki, który choć surowy, to wzbudza sympatię i szacunek. W żadnym wypadku. Ta guwernantka ma plan. Przynajmniej Florence jest o tym przekonana. Zmierzą się więc dwie silne osobowości, guwernantka z przeszłością i dziewczynka, której czytelnik od początku wierzy świetlaną przyszłość. Trudno jest nagle powątpiewać w bohatera, którego się
polubiło tak bardzo, prawda? Czytelnik ma poważny problem, co dodaje całej przygodzie czytelniczej delikatnej pikanterii, skłania do przemyśleń i skłania do tego, by na chwilę się zatrzymać i zastanowić. Bo obok powieści grozy, mimochodem uwydatnia się powieść psychologiczna. Wcale nie subtelna. Dotyka spraw fundamentalnych. Granic między rzeczywistością obiektywną a subiektywnym widzeniem tej rzeczywistości.

Ta opowieść działa na wyobraźnię, co jest chyba najlepszą rekomendacją. Piękne didaskalia, ciekawa lokalizacja, rewelacyjne postaci drugoplanowe – od służby po młodego astmatyka, sprawiają, że to naprawdę przyjemna lektura. Widmo zbrodni, tajemnicy, zagadki sprzed lat sprawia, że to lektura frapująca tak bardzo, że trudno się od niej oderwać celem złapania oddechu, pójścia na spoczynek, czy wykonania innej prozaicznej czynności. Nie da się, bo świat wyczarowany przez Johna Hardinga wciąga i kusi.

Co wydarzyło się naprawdę, a co nie? Każdy odpowie sobie sam na to pytanie. Ja sobie jeszcze nie odpowiedziałam. Od tej pory jednak, z dużo większym niepokojem patrzę na nad wiek dojrzałe i bystre dziewczynki. I nigdy, przenigdy nie zbliżę się do żadnej studni.

d3jmfkc
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3jmfkc