Tiamat to planeta, na której istnieją tylko dwie pory roku – Lato i Zima – zaś każda z nich trwa po 150 lat. W czasie każdego z tych astronomicznych cykli rządzi jeden z dwóch ludów, zamieszkujących planetę: odpowiednio Letniacy bądź Zimacy. Ci pierwsi żyją w zgodzie z naturą, utrzymują się głównie z rybołówstwa, wierzą w morskie bóstwo zwane Panią i czczą mery, śpiewające morskie stworzenia, które uważają za Jej dzieci. Czczą także sybille, ludzi natchnionych przez Panią, pobłogosławionych szczególnym darem transów, w trakcie których potrafią udzielić odpowiedzi na każde zadane pytanie. Z tego powodu uważani są przez Zimaków oraz przybywających z innych planet Hegemonii Pozaziemców za lud prymitywny i zabobonny. Krew merów przedłuża bowiem młodość ludzi praktycznie w nieskończoność, o ile jest spożywana systematycznie (dlatego znana jest pod nazwą „wody życia”) i stanowi główny towar eksportowy i polityczną kartę przetargową Tiamat. A Letniacy są przeciwni zabijaniu świętych zwierząt Pani. W Lecie planeta
cofa się w rozwoju cywilizacyjnym, znajduje się wtedy zbyt blisko czarnej dziury, by możliwy był bezpieczny przylot czy też wylot z niej w inną część galaktyki i w efekcie zostaje odcięta od zwierzchnictwa Hegemonii, ale również od całej znanej w niej techniki. Pozaziemcy zawsze przed ostatecznym odlotem z Tiamat zabierają lub uszkadzają wszystkie przywiezione w ciągu Zimy w zamian za „wodę życia” wynalazki, by mieć gwarancję, że przez półtora wieku odosobnienia społeczeństwo planety nie stanie się zbyt silne i niezależne. W Zimie Tiamat jest portem przesiadkowym, atrakcyjnym ze względu na swój unikalny „towar”, Zimacy bowiem bez skrupułów zabijają mery, płacąc ich krwią za myśl techniczną. Tępią także sybille. Nic dziwnego, że oba ludy zwalczają się nawzajem, dzieli je bowiem dosłownie wszystko: wiara, hierarchia wartości, styl życia. Stosunek do merów jest jedynie symbolem tej przepaści.
Akcja powieści rozpoczyna się u schyłku tiamatańskiej Zimy. Arienrhod, władczyni, której czas dobiega końca, chce przełamać zaklęty cykl Zmiany, podtrzymać rozwój planety, uniezależnić ją od znienawidzonej przez siebie Hegemonii. A przy okazji przedłużyć własne panowanie i życie, które pierwszego dnia Lata, zgodnie z odwiecznym rytuałem, ma się skończyć w morzu. By Królowa Lata mogła zacząć rządy z czystą kartą. Gerdą i Kajem w tej niezwykle sprawnej wariacji na temat znanej baśni Andersena o miłości topiącej okruchy lodu tkwiące w sercu i oku są Moon i Sparks Dawntreader, kuzynostwo, a zarazem kochankowie. Uważają się za Letniaków, choć zostali poczęci w świąteczną noc w Krwawniku, stolicy Tiamat, gdy w szale zabawy podziały narodowe i rasowe zniknęły za kunsztownymi maskami. Ojciec Sparksa jest Pozaziemcem, a i Moon nie zna całej prawdy o sobie. Oboje marzą o zostaniu sybillami, jednak tylko dziewczyna przechodzi próbę i zostaje wybrana do tego specyficznego fachu. Według starego porzekadła za pokochanie
sybilli grozi śmierć, bowiem dziwna „choroba” sług Pani przenosi się na partnerów, wpędzając ich w szaleństwo, jako że bez przeszkolenia nie potrafią kontrolować daru. Moon nie chce zrezygnować z wymarzonego powołania, tym samym rezygnuje ze Sparksa. Rozgoryczony chłopak wyrusza do Krwawnika, by oddać się swojej drugiej życiowej pasji, nietypowej dla Letniaka – zgłębianiu tajemnic pozaziemskiej techniki. Jednak dla prostaczka z prowincji stolica okazuje się zbyt wielkim wyzwaniem – Sparks błyskawicznie wpada w kłopoty, a niedługo potem w sidła Królowej Śniegu. Arienrhod z pewnych powodów od dawna obserwuje potajemnie dwójkę Letniaków i postanawia zabrać Kaja na swój dwór, by Gerda przybyła mu na ratunek. Sprawy jednak niespodziewanie się komplikują, gdy Moon korzysta z pomocy przemytników technologii, by jak najszybciej dostać się do Krwawnika....
Największą zaletą powieści jest, znakomicie wykorzystany do budowania akcji, przemyślany i spójny pomysł na konstrukcję świata. Szczególnie „woda życia” i zagadka pochodzenia sybilli to elementy bardzo oryginalne, świeże i ciekawe, których potencjał został w pełni wykorzystany. Andersenowskie nawiązanie zostało rozegrane sprawnie, wzbogacone o mroczne elementy obce oryginałowi, rzucające cień na jego ostateczne, optymistyczne przesłanie. Niestety, najsłabszą stroną tego precyzyjnie rozpisanego dramatu są sylwetki jego aktorów, przypominające w przytłaczającej większości czarno-białych bohaterów telenowel (z chlubnymi wyjątkami, takimi jak komendant policji Jerusha – w ogóle postaci drugoplanowe udały się autorce zdecydowanie lepiej niż główni protagoniści, w których tworzenie najwyraźniej zbytnio się zaangażowała), czy może, by sięgnąć po nieco bardziej pochlebne skojarzenie, kierowanych przez fatum bohaterów greckich tragedii. Brak im charakteru, w który można by uwierzyć, rysu indywidualności,
umiejętności wyraźnego postawienia na swoim. Są tam, gdzie trzeba, kiedy trzeba i robią, co należy, by fabuła toczyła się swoim torem. A sporo w niej korzystnych zbiegów okoliczności.
Nie pomaga i styl, który, choć ogólnie poprawny i nie utrudniający odbioru fabuły, w kluczowych dla historii o miłości fragmentach dotyczących uczuć i przemyśleń bohaterów przypomina chwilami urywki z pamiętnika podekscytowanej pensjonarki. Na szczęście, podobne zgrzyty nie zdarzają się zbyt często, na ogół autorka potrafi zapanować nad tą manierą.
W skali całości oryginalny i sprawnie zrealizowany pomysł rekompensuje wspomniane powyżej mankamenty, sprawiając, że, po przebrnięciu przez nieco chaotyczny wstęp, Królową Zimy czyta się ze sporym zainteresowaniem. Niewątpliwie warto zapoznać się z przedstawioną w niej monumentalną wizją, która, po prawie trzydziestu latach od pierwszego wydania, wcale się nie zestarzała.