To jest księga totalna, wszechogarniająca jak otchłań Kosmosu.Wystarczy przez chwilę zastanowić się nad jej tytułem i pomyśleć, ile tysięcy stronic zwojów, pergaminów i druków zapisano uczonymi dziełami na temat księżyca, od starożytności po dzień dzisiejszy. A jeśli dodać do tego nieskończone szeregi bibliotecznych regałów zapełnionych tomami, w których po milionkroć „księżyc odmienia się złoty”, niezliczone obrazy srebrzące się księżycową poświatą, Cyrana de Bergerac , pana Twardowskiego, Juliusza Verne’a i Mellièsa… nie ma się co dziwić, że cytowany w książce profesor Szyjkowski uznał, że „gdyby zaproponować do opracowania temat następujący: Księżyc w literaturze i sztuce, musiałyby wyróść z tego opracowania grube, kilkoramienne encyklopedie, praca wielu lat i wielu pracowników. Trzeba by było te prace rozdzielić na szereg monografii – monografie na
dysertacje – dysertacje na dopełnienia, dopełnienia na przyczynki […]”.
Świat publikacji naukowych pełen jest przyczynków i dysertacji, jak jasna gwiazda błyśnie czasem monografia. I mało kto waży się na to, na co właśnie poważył się profesor Jarosław Włodarczyk: opowiedzieć o odkrywaniu tajemnic Księżyca tak, jak opowiada się o ekscytującej podróży, do analizy wielkich (i pomniejszych) dzieł malarstwa i literatury użyć instrumentarium astronoma; wyjaśniać zjawiska astronomiczne z użyciem diagramów i modeli, ale też starożytnych rytów i układu prehistorycznych menhirów.
Księżyc… jest zdecydowanie czymś więcej, niż książką popularnonaukową, mającą za zadanie przerzucić interdyscyplinarną kładkę miedzy astronomią i humanistyką. Ten owoc wiedzy, erudycji i pasji, opowieść o pięknie nauk ścisłych i mądrości sztuki, warto smakować w księżycowe wieczory, w zadziwieniu, w harmonii sfer.