Byłam szczerze zaintrygowana, czy K.J. Parker ma jeszcze coś, czego nie pokazał(/a) w Składanym nożu , do zaoferowania w ramach swojej wizji fantasy. Niestety, z Młota wynika, że widzieliśmy już wszystko, co najważniejsze. To powtórne wcielenie w życie tych samych pryncypiów, w ramach nieco innej historii.
Akcja drugiej powieści autora nieznanej płci rozgrywa się w tym samym uniwersum, ale w innych dekoracjach. W kolonii, zasiedlonej przez wygnańców z Domu (alternatywą wobec wyjazdu było więzienie), którzy mieli wydobywać srebro, ale ponieważ ten plan spalił na panewce, głównie hodują bydło. Taki Dziki Zachód. Nawet Indianie się znajdą. Wraz ze zwykłymi śmiertelnikami na wygnaniu przebywają także Met’Okowie, jeden z najważniejszych arystokratycznych rodów Domu. Podpadli rządowi i od siedemdziesięciu lat żyją jak zwykli chłopi, co nie przeszkadza im uważać się za lepszych od pozostałych kolonistów. Mieszkają na płaskowyżu zwanym Blatem, a kontakty z innymi osadnikami ograniczają do sporadycznych napaści i kradzieży zwierząt. Jedynym, który postępuje inaczej, jest najmłodszy z rodu - Gignomai. Od dzieciństwa regularnie wykrada się do miasta, przyjaźni z synem miejscowego sklepikarza i marzy o normalności. Pewnego dnia na Blacie wydarza się coś, co zmusza go do porzucenia tych marzeń i obrania innego, mniej
pokojowego celu.
Młot to kolejny dramat rodzinny, choć tym razem z zupełnie inaczej rozłożonymi akcentami. To opowieść o cichej, zawziętej nienawiści, upartej i zdolnej do wszystkiego, nawet do zreformowania społecznego ładu. Rewolucja, którą zapoczątkowuje Gignomai po opuszczeniu Blatu, choć ma wiele pozytywnych aspektów dla codzienności mieszkańców kolonii, w istocie od początku służy jego prywatnym, godnym moralnego potępienia celom. Rozgrywce z własną rodziną bohater podporządkowuje wszystko - nie zawaha się zrezygnować w jej imię z miłości, poświęcić prawdziwej przyjaźni i wykorzystać zaufania lokalnej społeczności. Manipuluje dostępnymi pionkami, jak na Met’Oka przystało.
Kłopot w tym, że - obserwując zaplanowaną na wiele posunięć w przód partię - czytelnik znający * Składany nóż* z łatwością dostrzeże powtórzenia: znów „przełomowe wydarzenie” (tym razem o wiele łatwiejsze do rozszyfrowania), o wiele mniej zręcznie ukryty przed czytelnikiem faktyczny motyw działań bohatera i jego sporo łatwiejszy do przejrzenia plan.
Przede wszystkim zaś, widoczna już w * Składanym nożu, narracyjna rozwlekłość i, nie da się ukryć, nuda, wynikająca z obszernego tłumaczenia rzeczy oczywistych. W pierwszej powieści wady te równoważyło zaskakujące zakończenie. W *Młocie brak nie tylko nieoczywistego końcowego akordu, ale nieprzewidywalnych elementów w ogóle. W dodatku w trakcie lektury nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że albo zawiodła redakcja (korekta z pewnością postanowiła przyoszczędzić na przecinkach), albo Grzegorz Komerski gorzej sobie poradził z przekładem niż tłumacz poprzedniej powieści autora, Michał Jakuszewski. Ewentualnie Parker zaliczył(/a) warsztatowy regres, co mimo wszystko jest chyba najmniej prawdopodobne. Czytało mi się Młot źle, nie brakowało w nim dziwnych zdań i nienaturalnych konstrukcji. Wszystko to sprawia, że drugiej powieści K.J Parker(/a) nie polecam. Szkoda czasu. Spore rozczarowanie.