Druga odsłona przygód Rhezusa to już regularna powieść z w miarę liniową fabułą, odpada zatem największa słabość tomu pierwszego, czyli powtarzalność schematu, według którego konstruowana była część opowiadań. Dodatnio na mój odbiór tekstu wpłynęło również odsunięcie irytującego demona na dalszy plan, a wyeksponowanie postaci, która pojawiła się pod koniec poprzedniej części, czyli egzorcysty, Maksymiliana Ozysha, zwanego Okularnikiem.* Nie jest on może jakoś niezwykle oryginalny na poziomie koncepcyjnym, ale na tle pozostałych protagonistów wyróżnia się pozytywnie: choć demony zwalcza, czy raczej zawodowo uwalnia ludzi od ich obecności, to jednocześnie darzy te byty szacunkiem, podziwem, a nawet, być może, pewnym rodzajem miłości.*
Zielone oczy wyroczni to przede wszystkim uzupełnienie historii głównych bohaterów, Rhezusa i Pytii, przed ich ostateczną konfrontacją. Poznajemy genezę przekleństwa nieśmiertelności (pod pewnymi względami historia klątwy Himmelberga kojarzy się z klasyką powieści grozy, nie zdradzę jednak, z którym tytułem konkretnie, bo byłaby to za duża podpowiedź), a także odkrywamy „romantyczną" stronę charakteru Agresji (na tyle, na ile przymiotnik ten może w ogóle pasować do żywiącego się ludzkim mięsem demona). Bohaterowie Jakobsze jawią się jako ludzie głęboko nieszczęśliwi z powodu swojej odmienności (wyjątkiem jest tu Okularnik, człowiek autentycznie wielbiący swoją profesję i w pełni zadowolony z obranej drogi życiowej, choć nie wolny od dylematów i tęsknot). Mimo demonstracyjnego wręcz cynizmu i okrucieństwa, w kluczowych momentach okazują się zaskakująco ludzcy, uczuciowi, delikatni i spragnieni zrozumienia, a przede wszystkim akceptacji. Nie wszystkie te kontrasty są jednakowo wiarygodne, zgrzyta
zwłaszcza w historii Pytii, ale przesłanie pozostaje takie samo.
Ze względu na większą spójność fabularną czyta się Zielone oczy wyroczni dużo bardziej płynnie i z większym zainteresowaniem niż * Tułaczkę śladami konania. Stylistycznie też jest lepiej, jakby autorka poczuła się w pisaniu swobodniej i pewniej, choć wciąż momentami (ale znacząco rzadziej niż przedtem) wkrada się sztuczność i nieadekwatny patos. Widać już jednak wyraźnie, że istnieje szersza i konsekwentnie realizowana koncepcja *Legendy cierniowych tatuaży, co wcześniej nie było wcale takie oczywiste.
Smuci w tym kontekście bardzo przewidywalny (z tego względu miałam nadzieję, a nawet przekonanie, że nie nastąpi, jako zbyt oczywisty) fabularny twist, który otrzymujemy w zakończeniu Zielonych oczu wyroczni. Mimo to tym razem jestem ciekawa dalszych losów bohatera, co stanowi najlepsze świadectwo wystąpienia w ramach cyklu tendencji wzrostowej. Wierzę, że autorkę stać na jeszcze więcej, w tym między innymi na to, by autentycznie mnie zaskoczyć.