Tom drugi perypetii niezależnego maga-justycjariusza z Arastenu, Flossi Naren, oraz jej nieodłącznego towarzysza, porucznika Laurinne’a, zdołał mnie zaskoczyć i to nawet kilkakrotnie. Co więcej, w ogromnej większości wypadków zaskoczenie było pozytywne. Słowem, otrzymałam więcej niż mogłam oczekiwać na podstawie pierwszej odsłony.
Jak przewidywalam, nastąpiło rozwinięcie wątku politycznego. Zdominował on jednak całą opowieść w sposób zdecydowany, czego z kolei się nie spodziewałam. Ale trzeba przyznać, że książce się to zdecydowanie przysłużyło. Dzięki temu przestała być zlepkiem niezależnych epizodów, zyskała fabułę z prawdziwego zdarzenia, którą dużo łatwiej się zainteresować. Tym razem właściwie tylko jeden wątek nie łączy się bezpośrednio z główną intrygą, a mimo to w finale okazuje się, że i on miał swoje miejsce w długofalowym zamyśle autorki i nie był do końca przypadkowy.
Rozwija się też, a jakże, wątek romantyczny, co, nie chwaląc się, również przepowiedziałam w recenzji tomu pierwszego (chwalić się swoją drogą nie ma czym, bo nie trzeba było do tego proroczych zdolności). Uczciwie jednak przyznaję, że przewidziałam wyłącznie sam fakt rozwoju romansu, gdyż jego przebieg stanowił jedno z największych zaskoczeń, odbiegając od sztampowego schematu nagle odnalezionej wielkiej miłości, która obnaża w bezdusznej zołzie ukryte pokłady wrażliwości. O, nic podobnego! Stosunek bohaterki do romantycznych zapędów porucznika charakteryzuje pobłażliwy dystans, a zmieniać się pod wpływem gorejącego płomienia jego młodzieńczego uczucia panna Naren ani myśli.Choć skorzystać z okazji też nie omieszka.
Kolejnym plusem jest pogłębienie postaci porucznika, intryga rzuca więcej światła na historię jego rodu, a wydarzenia opisane w tym tomie pozwalają zaobserwować ewolucję, jaka zachodzi w nieśmiałym młodziku (czy może tylko nieznaną dotąd czytelnikowi, bardziej bojową stronę jego natury). W każdym razie, wraz z jego mentorką, zaczynamy darzyć porucznika szacunkiem w miejsce wcześniejszego pobłażliwego rozbawienia.
Powyższe nie znaczy bynajmniej, że w drugim tomie mamy do czynienia z jakąś jakościową rewolucją. To, że dzięki wprowadzeniu spójniejszej fabuły powieść czyta się lepiej, nie oznacza automatycznie, że intryga powala, wolna jest od naciąganych rozwiązań, usilnie acz nieudolnie maskowanych jako korzystne zbiegi okoliczności czy łut szczęścia. Taka sztuczka może przejść ze dwa razy, maksymalnie, ale gdy uciekać się do niej przy każdej większej przeszkodzie, jaką bohaterowie spotykają na swojej drodze, to wiarygodność pryska niczym bańka mydlana. Szczytem wszystkiego jest zaś Główny Zły, wpadający w finale do domu Flossi, by opowiedzieć jej ze szczegółami całą historię. Być może miał to być subtelny flirt z konwencją klasycznego kryminału, ale w tym wypadku subtelność gdzieś zaginęła, a wielki strateg, całymi latami misternie tkający nici polityczno-magicznej intrygi i planujący na dziesięć posunięć do przodu, wyszedł ni mniej ni więcej, a na krótkowzrocznego idiotę.
Flossia Naren również się nie zmienia, co oznacza, że aktualne pozostają moje zastrzeżenia co do sztuczności tej postaci.
Co więcej, sam tom, wyjątkowo obszerny, jest koszmarnie przegadany – każdy zwrot fabuły musi zostać drobiazgowo i kilkakrotnie wyjaśniony, aby czytelnik z całą pewnością nie pogubił się w jej meandrach. A zaprawdę, nie są one aż tak zawiłe, by było konieczne dodawanie podobnie rozbudowanych didaskaliów. Z drugiej strony, podobną manierę pisarską dostrzegłam ostatnio u Eleonory Ratkiewicz, może to po prostu taka rosyjska specyfika? Nieistotne, ważne, że redukcja słownej waty lepiej by się całości przysłużyła niż rozdymanie jej na siłę.
Zatem, mimo znaczącej poprawy, przynajmniej na pewnych polach, w porównaniu z tomem pierwszym, wciąż nie można powiedzieć, że mamy do czynienia z czymś więcej niż z poprawną, w żadnym razie nieporywającą, literaturą rozrywkową. Ponoć istnieje jeszcze jeden tom cyklu, kto wie, może do trzech razy sztuka?