Nie od wczoraj wiadomo, że śmiech pozwala oswoić trudne sytuacje.Karnawalizacja to stary sposób na okiełznanie strachu, czy będzie to podskórny, biorący się nie wiadomo skąd lęk czy fobia całkiem oczywista i łatwa do zrozumienia. Gdy w literaturze mowa o miłości i przyjaźni bardzo łatwo narazić się na śmieszność, całkiem nietrudno stać się generatorem raczej umiarkowanie mądrych myśli, które egzaltowana młodzież wypisuje helveticą na nadnaturalnie upozowanych fotografiach jako swój ból istnienia. Gdy w literaturze mowa o strachu, jakoś nam łatwiej to przełknąć. Może dlatego, że można? Że ten strach podszywa tak wiele i dlatego tak nam ciągle wesoło? Trudno powiedzieć, a po co komukolwiek uogólnianie, generalizowanie i cały ten filozoficzny syf? Dość powiedzieć, że gdy dobry pisarz opowiada o lęku, to jakoś łatwiej mu niby przypadkiem opowiedzieć miłość, naszkicować przyjaźń – i wcale nam nie przeszkadza, że tak naprawdę, żadnej z tych rzeczy nie można nigdy objąć.
Poza strachem. Ten zawsze będzie miał taką objętość, jaką mają nasze ramiona, gdy próbujemy pogłaskać własne plecy i taką odległość, jaka dzieli nas od drugiej osoby.Tak przynajmniej wydaje mi się po lekturze książki Milijenka Jergovicia Srda śpiewa o zmierzchu w Zielone Świątki. Nie znam się na Bałkanach – fascynują mnie, ale kompletnie się na nich nie znam, dlatego kalejdoskop zdarzeń i postaci, które przewijają się na kartach tej książki przypomina mi niekończącą się, fascynującą podróż. Serbowie, Bośniacy, Chorwaci, milicjanci, policjanci, złodzieje, żebraczki, uciekinierzy, wieczni tułacze albo ci, co wiecznie kogoś ścigają. Agresorzy i ofiary, podmiejskie kariery, afery na skalę międzynarodową. Tulący do siebie kwiaty na początku listopada i ci, co nie zjedzą wieprzowiny. Tygiel, miks, kompletne szaleństwo i ciężko się połapać. Jeśli się połapiesz, punkt dla Ciebie, ale jeśli nie – proza Jergovicia i tak obroni się sama. I co najlepsze – jest tak dobra, że aż głupio chcieć to opisać.
Ciało dziewczynki leży w chłodni – nie wiadomo, skąd pochodziła, nikt nie upomniał się o nią: żaden kraj, żaden człowiek. Tymczasem wokół zmarłej Srdy Kapurovej gromadzą się kolejno osoby najbliższe jej doczesnym szczątkom. Bo najpierw ten, co chciał być milicjantem i nawet trochę mu się udało, a potem ostatecznie skończył jako dozorca w szpitalnej chłodni. A potem inspektor, co to tyle czasu poświęcił sprawie zabójstwa dziewczynki – wszystko na nic. A potem morderca – chyba morderca, jakoś nie bardzo można w to uwierzyć, ale jednak poszlaki tak wskazywały, a potem… Byłoby bardzo nie w porządku nazwać tę książkę kryminałem, choć wszystkie wątki prowadzą do małej Srdy, ale to raczej opowieść o ludziach i o ich lękach. O tym, co się z nami dzieje, gdy czegoś się boimy. Bez obaw – tu nie ma wielkich słów. Tu nawet nie ma zbyt wielu wiekopomnych wydarzeń, a jeśli są, zostały taktownie pominięte, przemilczane. Ten, który odniósł największy sukces, też jest mały, ma śmieszne problemy i dziwactwa, a ten
najpośledniejszy – własne wyżyny. Jergović ma niesamowity dar opowiadania – gawędziarsko, ze swadą snuje opowieść, podczas której przechodzą dreszcze albo pęka się ze śmiechu (jak absolutnie cudowna historia dwóch par obuwia dla Dido Kvaternika czy rewelacyjna opowieść o Rudim Mahlerze i Božo Labasie). Ale strach jest wszędzie obecny: nie ten akcent, nieodpowiednie wyrażenia, nie do końca dobre miejsce zamieszkania. Wieczne szukanie swojego miejsca – wiecznie skazane na porażkę. Miało być idealnie, ale nie jest. Miał być geniusz, jest skrzywiony przez wszystko dziwak z kastetem. Jergović nie będzie udawał i mówił: mogło być inaczej. Nie o to chodzi. Chodzi o to, co jest i jak jest, co z tym zrobisz, choć musisz wiedzieć, że w większości sytuacji na zawsze zostaniesz rozciągnięty między śmiechem i strachem. Jergović powie za to mocno i dobitnie: „ Nas ratuje tylko nienawiść w każdej chwili, w której nie śpimy, nas ratuje tylko pogarda, nawet kiedy zaśniemy! Nie może człowiek rozwozić pizzy po całym mieście i
nie mieć w kieszeni noża i kastetu. Bóg strzeże tych, którzy nie są letni”.
Srda śpiewa mimo, że leży w chłodni. Śpiew jest głośny i czysty. A opowieść – porażająco dobra.