Lekarze nie dawali jej szans - wybudziła się po 10 dniach
Robert Terlecki, ojciec Agnieszki wspomina, że kiedy usłyszał diagnozę lekarki, nie mógł i nie chciał się pogodzić z rzekomo niechybną śmiercią swojej córki. Poruszył niebo i ziemię, by otrzymać pomoc od innego lekarza. Skontaktował się z neurochirurgiem Markiem Haratą, który stwierdził, że to przypadek nieoperacyjny, ale jednocześnie poradził, by skontaktować się z szefem Kliniki Rehabilitacji szpitala w Bydgoszczy, prof. Talarem. Terlecki mówił w międzyczasie pani ordynator, że widzi zmiany w wyglądzie źrenic córki, ale lekarka skwitowała, że to myślenie życzeniowe, gdyż ona nie zauważa żadnej poprawy.
Po konsultacji z prof. Talarem, który zasugerował, by odłączyć Agnieszkę od respiratora, ojcu dziewczynki udało się namówić do tego lekarza prowadzącego. "Córka zaczęła samodzielnie oddychać. Dziewiątego dnia od wypadku powiedzieliśmy z żoną, że chcemy zabrać Agnieszkę do innego szpitala. Po wielkich dyskusjach: 'Po co, to nie ma sensu', szpital w Pile się zgodził." - wspomina Terlecki. "Według lekarzy z Piły Agnieszka nie miała szans na życie, normalne funkcjonowanie, mówienie, komunikację, poruszanie się. A ona po 10 dniach otworzyła oczy! Po dwóch miesiącach, kiedy wychodziliśmy z kliniki, Agnieszka już chodziła! Słabo jeszcze, ale chodziła na własnych nogach. Jadła sama, mówiła" - opowiada szczęśliwy rodzic.