Dobry reportaż pisze się co najmniej dwa razy. Pomyślałem sobie po lekturze tekstu Jonathana Littella, który niespełna dwa lata temu spędził w Czeczeni kilkanaście dni. Co prawda, w ciągu swojego dwutygodniowego pobytu pisarz nie spotkał się z prezydentem republiki Ramzanem Kadyrowem, to miał wystarczającą ilość czasu, aby spacerować po odbudowanym Groznym, a także wybrać się na kilka wycieczek w głąb kraju. Podobno pierwsza wersja tekstu zapowiadała dawkę dyżurnego optymizmu pomieszanego z ironicznym cynizmem, którą można by streścić w następujących słowach: kaukaska republika z pewnością nie jest rajem na ziemi, jednak rządy Kadyrowa są dla tego kraju lepsze niż partyzancka wojna z Rosją. Lepszy rydz niż nic, powiadają; tylko jakby się przyjrzeć temu grzybowi z bliska okaże się, że śmierdzi.
Bezpośrednim bodźcem do ponownego opracowania tematu dla Littella okazała się śmierć Natalii Estemirowej, która nie negując zasług ekonomicznych zasług „największego budowniczego na świecie” stwierdziła jeszcze nie tak dawno w iście manichejskim tonie o swoim kraju, że: „korzyści gospodarcze są odwrotnie proporcjonalne do korzyści moralnych”. I, o ile się nie mylę, intencją autora reportażu było wykazanie różnicy pomiędzy nieidealnym państwem, nawet takim rządzonym przez pajacowatego, aczkolwiek wiedzącego, czego chce autokratę, a „wygodnym piekłem”; tak jak nikt nie zaprzeczy, że dzień i noc różnią się między sobą, chociaż są częścią tej samej doby. Za dnia mamy bowiem do czynienia z przesadzonym, podanym na surrealistyczną i postmodernistyczną modłę placem budowy, natomiast w nocy możemy czuć się bezpiecznie, gdyż nadal rządząca w kraju przemoc jest wyselekcjonowana. W Czeczenii bowiem ciągle przelewana jest krew, a żywo interesujący się statystykami obrońcy praw człowieka wyliczają, że sytuacja w tym
kraju nie różni się za bardzo od tej w roku 1937, kiedy szalały tam czystki stalinowskie. Back in the USSR? Z pewnością moralne poruszenie związane z zabójstwem Estemirowej sprawiło, iż Littell spojrzał z ukosa na pięć filarów, na których opiera się, odporna na światowy kryzys, czeczeńska prosperity. Owe filary, jakimi są: protekcja Władimira Putina, generująca nowych terrorystów walka z terroryzmem, próby przejednania nieprzejednanych wojowników, zżerana przez gigantyczną korupcję i osobistą chciwość samego Kadyrowa gospodarka, czy wreszcie obłudny, nie pozbawiony elementów farsy powrót do islamu, sprawiają, że owe fundamenty są co najmniej chwiejne, a zza parawanu może wyjść już w niedalekiej przyszłości nieprzyjemna prawda.
Mówiąc krótko, Littell wykonał kawałek dobrej, demaskatorskiej roboty, udowadniając, że nie tylko potrafi pisać, lecz także potrafi wyciągnąć wnioski z popełnionych przez siebie błędów i dotrzeć, przynajmniej w swoim mniemaniu, do prawdy, którą opisał nie bez specyficznego, trącającego gnostyczną wizją świata, wdzięku. Natomiast swego rodzajem bonusem okazało się dla mnie oniryczne zakończenie reportażu, przypominające mi o pewnej broszurce z czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej na której, samotny, po dokonaniu wszystkich egzekucji Maximilien de Robespierre gilotynuje sam siebie. We śnie pisarza, osamotniony w podobny sposób Kadyrow rzuca się w przepaść. Czyżby z rozpaczy? Nie, śmieje się. W końcu nie zapomniał otworzyć spadochronu i spaść na cztery łapy. Pewnie wylądował miękko.