Nie jestem wielbicielem fantasy, ani fantastyki. Nie jestem zagorzałym fanem opowieści o średniowiecznych Inkwizytorach i procesach z fanatycznymi duchownymi w roli głównej. A może jestem, tylko jakoś bardzo wybredna się staję na stare lata, coraz rzadziej skłonnam dać sobie uciąć ręki za książki wychodzące w „serii”. Nie pałam też już taką, jak kiedyś, szaloną miłością do demonów o skrzydłach ważki, średniowiecznych zamków i mistyki, którą - zaczyna mi się wydawać - lubi sobie ostatnio „pysk wytrzeć” każdy z autorów. Wyciskając ją jak cytrynę i upychając na każdą stronę swoich powieści, w sobie tylko znanej, oczywiście wyjątkowej i odkrywczej, interpretacji. Nie lubię, bo coraz częściej takie zabiegi kończą się głównie epatowaniem gołymi cycami niewinnej ofiary, malowniczo smaganymi pejczem złego religijnego fanatyka, jakimiś gwałtami na dziewicach, rozszarpywaniem dzieciątek na strzępy, oraz rozłożystymi opisami wszelakiego rodzaju tortur, co to widać, iż autorowi niebywałą przyjemność przynoszą. Mamy
też melodramaty z wampirami w tle lub ucinane głowy rycerzy oraz szlachetnych banitów i cnotliwych złodziei. Nuda. Można to przeczytać, owszem, co nam szkodzi, nikt zasadniczo nie broni, najwyżej po trzydzieści cztery razy spalonej wiosce, i sześćdziesiąt siedem razy zgwałconej białce rzucimy książkę w bok. Zdarzy się też czasem, ze uda nam się wyłowić perełeczkę w tej tematyce, i tym gatunku. Niemniej coraz częściej są to tylko nic specjalnie nie wnoszące „czytadełka” lekko rozerotyzowanych autorów. Przeczytaj i zapomnij.
W takim właśnie nastroju, zgorzkniała, stara, cyniczna i złośliwa chwyciłam za Zamek Eymericha Valerio Ewangelista, powieść na rynku nową, reklamowaną jako „pierwszą z serii”, o okrutnym inkwizytorze, naszpikowaną mistyką i tajemnicami Kabały. A jakże, czyli standard. Co prawda autor wydawał się bardziej obiecujący, niż cała reszta, bo historyk, i w „tych” rejonach Europy zakotwiczony, dlatego dawał nadzieję, że trochę temat rozwinie lepiej, trochę mniej cycków nam zafunduje, a jednocześnie nie zafunduje niezrozumiałego bełkotu mistycznych dywagacji. No i nie pomyliłam się. Chociaż reklamowana w opisach „oryginalność” powieści tak naprawdę jest oparta na prostym schemacie: porównywania okrucieństwa Inkwizycji do okrucieństwa faszystów, zderzania tematu „wyjątkowej istoty”, pojawiającego się w Kabale i średniowiecznych mistycznych wierzeń, z opisami eksperymentów niemieckiego SS, dotyczących stworzenia wybrańca, do powracającego, bez względu na okres historyczny, odwiecznego problemu narodu wybranego, i
kojarzeniu tych faktów poprzez przeplatanie fabuły, nie jest niczym odkrywczym, to powieść jako taka jest świetna.
Wszystko dzięki konstrukcji głównego bohatera, genialnie wyposażonego przez autora w szczegóły psychiki, historii i przeszłość, pełnego fobii fanatyka, konsekwentnie rozbudowywanego wraz z akcją. Dodatkowo na sukces składają się opisy postaci drugoplanowych, doskonałe budowanie atmosfery, poprzez nagłe zwroty akcji, i ukazanie trzech czasem różnych, a czasem bardzo spójnych punktów widzenia, umiejętne operowanie opisami groza i wizualizacje, które same „wchodzą do głowy” czytelnika. To wszystko w szczególny sposób wyróżnia książkę z tłumu innych, marnych, i nic nie wnoszących powieści. W komplecie dostajemy: twarze wyłaniające się ze ścian, tajemnice i okrutnych władców, nieczyste związki i namiętne uczucia, ból i strach, dziwny nawiedzony zamek i mroki labiryntów pod nim.
Dzięki tym zabiegom w Zamku Eymericha nie ani jednej chwili, w której nie działo by się nic. Z drugiej strony nie jest to też ciągła pogoń za akcją, co często staje się chorobą nowych powieści, opartych na wzorze gry komputerowej, kiedy skończywszy level 7 musimy przejść do 8 i tak do „game over”. Czytając takie gnioty mamy wrażanie, że każdy wątek to miniaturowy teledysk, nic nie specjalnie nie wnoszący. No chyba, że trafimy na autora niespełnionego filozofa, który „utopi” nas w bełkocie swoich dywagacji „O” i „nad”. W Zamku Eymericha tak się nie dzieje. Tu, w zupełnie nienachalny sposób, prowadząc za rękę, bez epatowania wiedzą, autor wprowadza nas w tajniki Kabały, tak byśmy sami, chwila po chwili odkrywali jej sekrety, łamiąc kolejne pieczęcie. Wszystko to sprawia, ze powieść Valerio Evangelisty to przyzwoita porcja fantastyki zmieszanej z akcją i zawiłą intrygą. Czyta się to szybko i dobrze. Ciekawe jak będzie to wyglądało w przypadku tomu drugiego, i jak autor wybrnie z „przekleństwa serii”.
Niemniej na pewno, po przeczytaniu tej części, dam mu kredyt zaufania kupując kolejny tom przygód Inkwizytora Eymericha.
PS.
Aha, zapomniałabym, gołe cycki i łamanie niewinnych dziewic kołem, też tu znajdziemy. W umiarkowanej i dość rozsądnie wyważonej dawce.