Trwa ładowanie...
recenzja
11-01-2012 13:04

Śnieżny desant kardynałów

Śnieżny desant kardynałówŹródło: Inne
d48lqmw
d48lqmw

Fannie Flagg wkracza (z przytupem) w powszechny rejestr pisarzy-piewców, którzy na łamach kolejnych powieści reklamują uroki własnego miejsca pochodzenia. W przypadku tej konkretnej autorki źródłem literackich zachwytów jest – od lat zgoła trzydziestu – upalny stan Alabama. W najnowszej książce śnieżny – wbrew klimatycznym normom, lecz adekwatnie do nierealnej treści. Święta z kardynałem to bajkowa powiastka o pewnej zapomnianej mieścinie i niezwykłym jej mieszkańcu, czupurnym tak pod względem upierzenia, jak i charakteru. Tytułowy kardynał Jack – szkarłatny ptak ocalony z rąk młodocianych łobuzów, a zarazem niekwestionowany ulubieniec miasteczka Lost River – odmienia losy książkowych bohaterów, stając się centralnym punktem umiarkowanie porywającej fabuły. Wkraczamy tym samym – my, czytelnicy – na teren cokolwiek znany. Lekkie i optymistyczne historie z morałem do rzadkości bowiem nie należą.

W przypadku książki Flagg zachodzi okoliczność równie nierzadka – mamy oto do czynienia z historią miejscami zbyt lekką i zbyt optymistyczną, z gatunku skrajnie przesłodzonych. Autorka nie szczędzi starań, by stworzyć opowieść jednocześnie przyjemną i pouczającą – nadużywa w efekcie oklepanych motywów oraz przypisanych im nienaturalnie budujących konkluzji. Pojawia się zatem w treści postać kalekiej dziewczynki, przygarniętej przez wrażliwą na cierpienia bliźnich wspólnotę Lost River. Pojawia się i męski bohater – nieuleczalnie chory alkoholik, rozwodnik i samotnik, który w dalekiej Alabamie odnajduje swoje miejsce na ziemi (o zdrowiu nie wspominając). W tle znajdziemy wiele innych, skonstruowanych na podobnej zasadzie postaci, a także etatowy „bonus” w postaci krypto-stowarzyszenia mieszkanek Lost River, spełniających dobre uczynki. Bohaterowie Świąt z kardynałem są więc typowi w sposób wręcz modelowy – w fabule każdy z nich nie tylko pełni z góry przypisaną rolę, ale i ma budzić określone reakcje
odbiorcy (w domyśle: płacz, śmiech, cichą refleksję). Tym, co nieco drażni w książce Flagg, jest także nadzwyczajna „fortunność” powieściowych perypetii. Dwaj zbłąkani lekarze-wędkarze znajdą się pośrodku rzecznego pustkowia nie bez powodu, państwowy urzędnik (potencjalny burzyciel małomiasteczkowej szczęśliwości) okaże się nieoczekiwanie naprawdę fajnym facetem, a zbiórka 100 tys. dolarów nie przysporzy większych problemów – wszystko to, rzecz jasna, w momencie akuratnym dla pomyślnego rozwoju fabuły. Autorka w mnożeniu podobnych splotów zdarzeń umiaru nie zna, co skutkuje niestety pewną sztucznością.

Święta z kardynałem bazują na schematach znanych z analogicznych powiastek, w których momenty refleksyjno-wzruszające towarzyszą partiom pełnym ciepła i humoru. Perypetie książkowych bohaterów Flagg opiera na „bezpiecznym” wątku głęboko ukrytej, lecz mimo to widocznej wierze w ludzkie dobro i siłę przyjaźni. Przesłanie nie nazbyt odkrywcze, niemniej jednak sprawdza się niezawodnie w przypadku tego typu konwencji. W ocenie książki wypada też uwzględnić jej relaksacyjny charakter, który autorce udało się konsekwentnie zachować. Obraz sennego Lost River, przepełnionego atmosferą rodzinnego ciepła i sąsiedzkiego wsparcia, niewątpliwie umila lekturę – zwłaszcza, gdy dodamy do tego scenerię bożonarodzeniowej krzątaniny. Także pod względem kompozycji książka stanowi zwartą całość. Fabułę Flagg konstruuje bowiem w sposób przemyślany i spójny – począwszy od stosownie przygnębiającego początku, poprzez plastyczny opis kardynalskich wyczynów w zapomnianej mieścinie, na wzorcowo szczęśliwym finale kończąc.

Lektura Świąt z kardynałem przebiegnie więc szybko, sprawnie i przyjemnie – duża w tym rola szkicowej formy książki, która zarówno pod względem objętości, jak i problematyki, do szczególnie rozbudowanych nie należy. Flagg tworzy typowo obyczajową fabułę, dostarczając czytelnikowi stosownej porcji wzruszeń i humorystycznych akcentów równoważących melancholijną miejscami treść. Problem z odbiorem tego typu powiastek nie wiąże się z samą treścią, która – poprowadzona w nieco bardziej wiarygodny sposób – mogłaby wcale znacznie pobudzić czytelniczą wrażliwość. Jeśli jednak wspomniana treść przybiera formę tasiemcowej utopii o skutkach tyleż pożądanych, co łatwych do przewidzenia – lektura kończy się na ostatniej stronie, niewiele po sobie zostawiając. Lubimy lekkie i optymistyczne historie z morałem. Byle nie w nadmiarze.

d48lqmw
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d48lqmw