Smutny los dzieci Hitlera

Lebensborn: instytucja charytatywna czy tajemniczy zakład, którego zadaniem był "chów nadludzi"? Do dziś stowarzyszenie, którego nazwa znaczy "Źródło życia", budzi kontrowersje. Założony w 1935 roku na zlecenie Heinricha Himmlera, Lebensborn miał zapewnić pielęgnację i rozwój "rasy aryjskiej". Dzieci urodzone w Lebensbornie miały być programowo wysokie, jasnowłose, niebieskookie, zdrowe i pozbawione genetycznych obciążeń. To właśnie one, ze względu na "dobrą krew", miały tworzyć nazistowskie elity. Tymczasem z przyszłych przedstawicieli "rasy panów" wyrośli zupełnie zwyczajni ludzie. Ale Lebensborn odcisnął na nich piętno, z którym trudno żyć.

Hodowanie nadludzi - czym był Lebensborn
Źródło zdjęć: © Bundesarchiv, Bild 146-1973-010-11/CC-BY-SA

/ 10Hodowanie nadludzi - czym był Lebensborn

Obraz
© Bundesarchiv, Bild 146-1973-010-11/CC-BY-SA

Czym naprawdę był Lebensborn, w jaki sposób i gdzie działała ta instytucja? Jakie były jej założenia i jak w praktyce wyglądała ich realizacja. Dlaczego, po tylu latach od jego powstania, wciąż wywołuje tak wiele skrajnych emocji? Kim są dziś ludzie, którzy urodzili się w Lebensbornie?

Na kolejnych stronach galerii postaramy się odpowiedzieć na te i wiele innych pytań na podstawie książki pt. "Dzieci Hitlera. Losy urodzonych w Lebensborn" autorstwa Dorothee Schmitz-Köster i Tristana Vankanna, która ukazała się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.

Na zdjęciu: pielęgniarka z Lebensborn opiekuje się dziećmi

/ 10Ile znaczy rasa

Obraz
© Bundesarchiv, Bild 146-1973-010-11/CC-BY-SA

Stowarzyszenie Lebensborn zostało założone w grudniu 1935 roku na rozkaz Reichsfürera-SS Heinricha Himmlera jako instytucja opiekuńcza i charytatywna. Celem Himmlera było stworzenie właściwych warunków, w których możliwa stanie się "odnowa krwi niemieckiej". Polityka rasowa nazistowskich Niemiec zakładała, że będzie to miejsce, w którym narodzi się przyszła elita "rasy aryjskiej". Aby III Rzeszy przybywało zdrowych, jasnowłosych i niebieskookich dzieci, należało zadbać o odpowiednią selekcję ich rodziców. Lekarze powinni zakwalifikować ich do "rasy aryjskiej", a także potwierdzić, że są zdrowi i nieobciążeni genetycznie - tylko w ten sposób, uważał Himmler, można być pewnym, że dziecko będzie godnym przedstawicielem "rasy panów".

Oficjalnie Lebensborn wspierał "wartościowe rasowo" rodziny wielodzietne i niezamężne matki, sprawował opiekę nad matkami i ich dziećmi, pośredniczył w procesach adopcyjnych dzieci, które mogły się poszczycić "dobrą krwią". Działalność stowarzyszenia miała także hamować wzrastającą liczbę aborcji, co według obowiązującej w III Rzeszy polityki ludnościowej nie było pożądanym zjawiskiem. Dodatkowo, Lebensborn miał umożliwić kobiecie urodzenie dziecka i utrzymanie tego w tajemnicy - o ile oczywiście dzieci te odpowiadały kryteriom rasowym ustanawianym przez SS.

Na zdjęciu: chrzest dziecka urodzonego w Lebensborn

/ 10Z braku dowodów

Obraz
© AFP

Łącznie w Lebensborn na świat przyszło około 6 tysięcy dzieci. Rzeczywisty wpływ na zahamowanie przeprowadzanych aborcji był jednak niewielki: szacuje się, że w 1938 roku usunięto około 600 tysięcy ciąż. Stowarzyszenie działało początkowo w Berlinie, następnie przeniesiono je do Monachium - główna siedziba Lebensbornu została wcielona do osobistego sztabu Heinricha Himmlera. Od kwietnia 1940 roku na czele Zarządu Głównego Lebensbornu zasiadał Max Sollmann, który w późniejszym ósmym procesie norymberskim (zwanym procesem o ludowość) został, podobnie jak pozostali członkowie Lebensborn, zwolniony z obowiązku odbywania kary. Jedyną uniewinnioną w procesie osobą (z braku dowodów) była Inge Viermetz, która zajmowała się przyjęciami do ośrodka, pośredniczyła w załatwianiu pracy dla matek, prowadziła domy opieki, pośredniczyła w adopcjach i zajmowała się sierotami wojennymi.

W samej Rzeszy otwarto dziewięć ośrodków, kolejne organizowano w zajmowanych krajach: w Belgii, Francji, Norwegii, także w Polsce. Do końca II wojny światowej działało osiemnaście takich ośrodków.

Na zdjęciu: Heinrich Himmler

/ 10Zdrowa, płodna i dobra nazistka

Obraz
© domena publiczna

Na terenie dzisiejszej Polski funkcjonowało pięć ośrodków Lebensborn: w Bydgoszczy, Krakowie, Helenówku pod Łodzią, Otwocku i Połczynie-Zdroju. Szóstym ośrodkiem, jak określano: "kombinatem hodowlanym" miało być osiedle zaprojektowanie w Smoszewie koło Krotoszyna, ale do 1945 roku z zaplanowanych 500 domków zbudowano tylko 24.

We wszystkich tych ośrodkach "wartościowe rasowo" kobiety mogły urodzić dziecko i zostawić je pod opieką stowarzyszenia. Wbrew rozpowszechnianym w czasie wojny i po jej zakończeniu plotkom, Lebensborn nie był "haremem" dla wysoko postawionych członków SS i NSDAP. Członkostwo w stowarzyszeniu podlegało wielu obostrzeniom, choć przyjęty mógł zostać każdy Niemiec, który wykazał się aryjskim pochodzeniem. Panowało przekonanie, że zdrowym, "aryjskim" i nieobciążonym genetycznie ludziom muszą urodzić się takie same dzieci. Specjaliści od rasy i biologii nie poprzestawali jednak tylko na genach: matka musiała być też dobrą nazistką, prezentować odpowiednie nastawienie i oczywiście móc poszczycić się właściwą urodą. Z ojcami obchodzono się łagodniej: z reguły wystarczały tylko kwestie biologiczne.

Na zdjęciu: SS-Standartenführer Max Sollmann szef Lebensborn, zdjęcie z procesu norymberskiego

/ 10Dobre wychowanie?

Obraz
© domena publiczna

Właściwe geny i dobrze wyselekcjonowani rodzice to nie wszystko: ważne było także wychowanie w duchu narodowosocjalistycznym. Stąd w Lebensbornach popularny był obrządek nadawania imienia, podczas którego dziecko dostawało się także pod opiekę ojca chrzestnego z SS. Już od pierwszych chwil dzieci miały uczyć się, że świat rządzi się swoimi regułami: pięć razy dziennie karmienie i przewijanie, raz dziennie kąpiel - wszystko to dostosowane do zegara, a nie potrzeb dziecka. Jeśli niemowlę ssało piąstki, wiązano mu rączki. Płacz? To przecież kolejny sposób, którym dziecko próbuje ujarzmić matkę. W poradnikach wychowawczych Johanny Haarer dla niemieckich matek (które zresztą były wydawane po wojnie w tej samej formie, pod lekko tylko zmienionym tytułem) zaleca się, by matka nie podchodziła do płaczącego dziecka: jeśli zrobi to chociaż raz, całe życie będzie już zniewolona. Jednocześnie zarząd Lebensbornu nie tolerował kar cielesnych i znane były przypadki, gdy zwalniano pielęgniarkę, która uderzyła dziecko.

Na zdjęciu: plakat propagandowy z lat 30.

/ 10Grzech, skandal, milczenie

Obraz
© domena publiczna

W czasach, gdy pozamałżeńska ciąża była grzechem, a niezamężna dziewczyna spodziewająca się dziecka wywoływała obyczajowy skandal, Lebensborn proponował rozwiązanie niemal idealne. Przemyślany pakiet działań zapewniał bezpieczną i tak pożądaną anonimowość: ciąża, poród i w ogóle istnienie dziecka mogło być objęte tajemnicą, a przemyślany system urzędniczy i oddzielona od oficjalnej dokumentacja dodatkowo ułatwiały utrzymanie wszystkiego w sekrecie. Do tego stopnia, że utajnianie ojcostwa na wiele lat pozbawiło urodzonych w Lebensborn informacji o swoim pochodzeniu.

Po narodzeniu dziecka Lebensborn przejmował prawa opiekuńcze, pomijał przy tym normalne instytucje: kobieta mogła zostawić dziecko w ośrodku na jakiś czas albo w ogóle na zawsze. Jeśli nie zostawiały swoich dzieci w ośrodku z przeznaczeniem do adopcji, najczęściej wtajemniczały po jakimś czasie nielicznych krewnych albo rozpowszechniały historie o tym, że ojciec dziecka zginął na wojnie. Zdarzało się także, że niektóre z nich aż do śmierci milczały na temat narodzin w ośrodku Lebensborn.

Na zdjęciu: plakat propagandowy z lat 30.

/ 10Żyć z brzemieniem

Obraz
© Bundesarchiv, Bild 146-1973-010-11/CC-BY-SA

Dla urodzonych w Lebensborn odkrycie własnego pochodzenia wiąże się z pokonywaniem niezliczonych przeszkód. Nie tylko muszą borykać się z utajnionymi dokumentami, ale przede wszystkim z przezwyciężaniem zahamowań, wątpliwości i wstydu. Wielu ludzi urodzonych w ośrodkach Lebensborn boryka się z przekonaniem, że byli dziećmi niechcianymi, porzuconymi przez swoje matki. Lata spędzone w Lebensbornie odcisnęły na nich ogromne piętno, które daje się wyczytać z wielu biografii - to często wycofanie, opóźnienie w rozwoju albo inne objawy choroby sierocej, skutki braku kontaktu z bliskimi, zbyt mało czułości. Innym bardziej ciąży problem milczenia: to milczenie dokumentów, milczenie matek, rodzin zastępczych. To milczenie wywołuje wspólne dla wielu losów poczucie niedopasowania, wrażenie, że coś jest nie tak, osłabia poczucie własnej wartości. Podobnie jest z niewiedzą o własnym pochodzeniu: większość dzieci Lebensbornu próbuje zapełnić białe plamy w swojej historii, wytropić własne korzenie. Tylko nieliczni
zdecydowanie odcinają się od ludzi, z którymi łączą ich jedynie więzy krwi.

Na zdjęciu: pokój dla niemowląt w ośrodku Lebensborn w Monachium

/ 10Wstyd i plotki

Obraz
© Bundesarchiv, Bild 146-1973-010-11/CC-BY-SA

Jeszcze w trakcie wojny nie brakowało plotek, że Lebensborn to "zakład hodowlany", w którym kojarzy się mężczyzn i kobiety w celu spłodzenia dzieci noszących wybrane cechy. Mimo że dawno dowiedziono, że pogłoski te nie były prawdziwe, dzieci Lebensbornu nierzadko spotykają się z tym, że postrzega się je jako "dzieci Hitlera", potomków kobiet, które "dały się zapłodnić dla Führera", lub dosadniej: są synami i córkami "nazistowskich dziwek" i "byków rozpłodowych".

To wiąże się ze wstydliwym brzemieniem posiadania rodziców-nazistów, bycia zależnym od SS, urodzonym niemal pod szyldem tej organizacji. Reakcje na odkrycia, że rodzice byli narodowymi socjalistami bywały bardzo zróżnicowane: od zupełnej negacji do prób zrozumienia tego, czym kierowali się matka czy ojciec.

Na zdjęciu: chrzest dziecka urodzonego w Lebensborn

/ 10Zbyt ciemna, by być Aryjką

Obraz
© Bundesarchiv, Bild 146-1973-010-11/CC-BY-SA

Autorzy "Dzieci Hitlera", co zrozumiałe, poświęcają najwięcej miejsca historiom tych, dla których Lebensborn jest wprawdzie piętnem, ale którzy w jakiś sposób z tym piętnem walczą. Niezależnie od ogromu cierpienia, z jakim zmagały się poszczególne osoby, są to ludzie, którzy przeżyli nazistowską selekcję. Tymczasem nie zawsze w Lebensbornie rodziły się dzieci "wartościowe rasowo". Znany jest przypadek małej Ursuli S., którą Gregor Ebner, naczelny lekarz stowarzyszenia, uznał za "zbyt ciemną": dziewczynka miała śniadą cerę, czarne włosy i ciemne oczy. Została w związku z tym "usunięta z ośrodka". Wiele dzieci, które urodziły się chore czy niepełnosprawne, a także po prostu jak Ursula "zbyt ciemne", były z Lebensbornu usuwane. Przenoszono je do innej placówki, często do tak zwanych instytucji zabijających "życie niegodne życia". Takie dzieci kierowano najczęściej na "terapię specjalną", co w praktyce oznaczało po prostu spowolnione zabójstwo. Proces rozpoczynał się poprzez podanie dawki morfiny lub luminalu, a
następnie pozostawienie dziecka samemu sobie.

"Pod wpływem silnych środków uspokajających dzieci wpadały w stan zamroczenia, skutkujący upośledzeniem funkcji ciała i tym samym szybko wywołujący zapalenie płuc. Nie było ono leczone i prowadziło do śmierci. Oto selekcja, której konsekwencję stanowiła śmierć, wprawdzie nie zadawana przez sam Lebensborn, lecz przezeń zapoczątkowywana. Selekcja, której Lebensborn przyglądał się z oddali tak długo, póki dziecko nie umarło, a organizacja mogła zamknąć akta sprawy".

Na zdjęciu: symbol Lebensborn

10 / 10Opiekunowie czy zbrodniarze?

Obraz
© ksiazki.wp.pl

Spośród przytoczonych przez autorów książki historii trudno wybrać najbardziej poruszającą, najtrudniejszą czy najbardziej dramatyczną. Siedemnaście lat pracy Dorothee Schmitz-Köster przynosi relacje kilkunastu ludzi: o tym, jakiego typu są to relacje najlepiej świadczą tytuły każdej z takich przytoczonych historii. To ludzie, którzy mówią o sobie "odepchnięta", "przemilczany", "wleczona z miejsca na miejsce". Mieli zostać nadludźmi, a tymczasem zostali pozbawieni jednej z najbardziej podstawowych i naturalnych rzeczy: matczynego ciepła, bliskości, świadomości tego, kim są, skąd pochodzą.

Kierownictwo Lebensbornu zostało osądzone przez ósmy z dwunastu procesów norymberskich. 10 marca 1948 roku ogłoszono wyrok, w którym sąd uznał Lebensborn za "instytucję opiekuńczą". Odpowiedzialni za akcję rabunku dzieci oraz odbieranie dzieci kobietom z obozów koncentracyjnych nie zostali skazani. Dwa lata później decyzja ta została zakwestionowana przez niemiecki Trybunał Denazyfikacyjny w Monachium. Dopiero wówczas uznano całość działalności Lebensbornu za zbrodniczą.

Ola Maciejewska, WP.pl

Wybrane dla Ciebie
Po "Harrym Potterze" zaczęła pisać kryminały. Nie chciała, żeby ktoś się dowiedział
Po "Harrym Potterze" zaczęła pisać kryminały. Nie chciała, żeby ktoś się dowiedział
Wspomnienia sekretarki Hitlera. "Do końca będę czuła się współwinna"
Wspomnienia sekretarki Hitlera. "Do końca będę czuła się współwinna"
Kożuchowska czyta arcydzieło. "Wymagało to ode mnie pokory"
Kożuchowska czyta arcydzieło. "Wymagało to ode mnie pokory"
Stała się hitem 40 lat po premierze. Wśród jej fanów jest Tom Hanks
Stała się hitem 40 lat po premierze. Wśród jej fanów jest Tom Hanks
PRL, Wojsko i Jarocin. Fani kryminałów będą zachwyceni
PRL, Wojsko i Jarocin. Fani kryminałów będą zachwyceni
Zmarł w samotności. Opisuje, co działo się przed śmiercią aktora
Zmarł w samotności. Opisuje, co działo się przed śmiercią aktora
Jeden z hitowych audioseriali powraca. Drugi sezon "Symbiozy" już dostępny w Audiotece
Jeden z hitowych audioseriali powraca. Drugi sezon "Symbiozy" już dostępny w Audiotece
Rozkochał, zabił i okradł trzy kobiety. Napisała o nim książkę
Rozkochał, zabił i okradł trzy kobiety. Napisała o nim książkę
Wydawnictwo oficjalnie przeprasza synów Kory za jej biografię
Wydawnictwo oficjalnie przeprasza synów Kory za jej biografię
Planował zamach na cara, skazano go na 15 lat katorgi. Wrócił do Polski bez syna i ciężarnej żony
Planował zamach na cara, skazano go na 15 lat katorgi. Wrócił do Polski bez syna i ciężarnej żony
Rząd Tuska ignoruje apel. Chce przyjąć prawo niekorzystne dla Polski
Rząd Tuska ignoruje apel. Chce przyjąć prawo niekorzystne dla Polski
"Czarolina – 6. Tajemnice wyspy": Niebezpieczne eksperymenty [RECENZJA]
"Czarolina – 6. Tajemnice wyspy": Niebezpieczne eksperymenty [RECENZJA]