„Opowieść miasta była długą epopeją, a ono, choć nie wiedziało, co to wierność, nigdy nie wypierało się swej przeszłości. Co prawda, często przesiewało wspomnienia, ale temu, co chciało zapamiętać, nigdy nie pozwalało popaść w zapomnienie. Gdy zaczynało szaleć, nic, nawet mury spojone zaprawą z dodatkiem kurzego białka, nie było w stanie go powstrzymać. Wiedziało, kogo do siebie wpuszcza; oddawało się tym, których sobie upodobało. Czasami miało dość i wypluwało swoich mieszkańców jak pestki oliwek. Czasem zaś wiązało się z nimi silnymi więzami. Wąskie, długie i kręte uliczki stawały się setkami rąk trzymających tysiące nici, gdy miasto, zamieniwszy w mocny klej płynące przez nie kapryśne wody, cierpliwie jak pająk tkało swą sieć”.
Miasto było też zuchwałe i nieprzyjazne, samotne i melancholijne, żarłoczne i ciekawskie. Oprócz tego, że istniało w pojęciu jak najbardziej dosłownym i geograficznie skonkretyzowanym, było również przestrzenią jakościowo różną od innych – magiczną, po trosze mityczną, która rządziła się własnymi prawami i w której czas biegł jakby inaczej – niepokojąco, baśniowo. Miasto uzyskało tu pewną autonomię, wyszło poza ramy tradycyjnie pojmowanej scenerii, samo stało się wręcz bohaterem. I to rozdziały miastu poświęcone zaliczyć wypada do tych najbardziej udanych. Niestety, owych rozdziałów i rozdzialików namnożyło się w książce stanowczo za dużo. Elif Şafak rozciąga bowiem przed swoim czytelnikiem opowieść w jej najbardziej pierwotnym i całkowicie zagubionym dzisiaj znaczeniu – opowieść długą i niespieszną, niedopowiedzianą już od pierwszych słów i w tejże konwencji doprowadzoną aż do finału.
Od razu chciałoby się napomknąć co nieco o bohaterach tej książki – o pięknej, choć wiecznie nieszczęśliwej Isabel, jej inteligentnym, choć nieczułym mężu i jego bracie – porywczym i brutalnym, a przez to pożądanym przez niejedną kobietę.I o wszystkich bohaterach z pogranicza jawy i snu – niby ludzkich, a jednak innych, obdarzonych nietypowymi zdolnościami, podejrzewanych o moc zmieniania rzeczywistości i wpływania na przyszłość. O mistrzyni miłosnych czarów, okrutnie zabawiającej się kosztem swoich klientów, o odbierającej porody Starej i towarzyszących jej duchach, o słabowitej Ester, której sny stanowiły zapowiedź ważnych wydarzeń, o oszpeconej Zülfe, której pół twarzy było motylem, drugie pół – gąsienicą. I o pewnym okrutnym inkwizytorze, wsłuchującym się w tajemniczy Głos i bez cienia litości wydającym wyroki śmierci na Bogu ducha winnych ludzi. Po cóż jednak poświęcać im czas, skoro zawiedli w tej historii? Żadna z imponującego przecież zbioru postaci nie okazała się na tyle silna, aby ją
zdominować, żadna nie przykuła uwagi na dłużej, żadna też nie wywołała wystarczającej sympatii czy antypatii chociażby.
Lustra miasta, nawiązujące wyraźnie do poetyki realizmu magicznego, nie są przy tym książką, która może podobać się tak, jak podobają się inne, bardziej oczywiste powieści. Są raczej pewną mozaiką słów i elementów, które dobrze brzmią w pojedynkę, razem jednak zebrane – nie tworzą wystarczająco mocnej całości, aby chcieć się w nią bezwarunkowo wsłuchać. Ten baśniowy, mityczny niemal świat jest kreacją dość odważną w zamyśle, lecz chybioną w realizacji. Trudno osądzić, czy wynika to z różnic kulturowych (Elif Şafak jest pisarką turecką, jedną z najpopularniejszych zresztą), z nieprzekładalności tamtych realiów na nasze, z odmiennych wobec pisarstwa oczekiwań. Trudniej tym bardziej, że wydany wcześniej w Polsce * Pchli pałac* był historią bez dwóch zdań urzekającą, zgrabną i dopracowaną w najmniejszym nawet szczególe. Ta wielkomiejska saga, w równie magiczny (choć całkiem inny) sposób prezentująca nam Stambuł i jego mieszkańców,
wyposażona w nieprzeciętnych bohaterów i zbudowana wokół dość oryginalnego wątku, była przecież w pełni klarowna i przystająca do naszych czytelniczych gustów. Co więc począć z Lustrami miasta?
Podstawowy problem (tuż obok niewystarczająco przekonywających postaci) stanowi tutejsza narracja – powolna, rozwlekła, przytłaczająca nadmiarem szczegółów i upodobaniem do przesadnego opisu. Wszystko to sprawia, że rozmyciu ulega sama fabuła, losy bohaterów, relacje międzyludzkie. Nie jest to narracja dobrze nam znana i oswojona, jest ona raczej narracją wymagającą, mnożącą możliwości interpretacyjne i wzmagającą irracjonalność tutejszej historii. Ożywające naczynia kuchenne, półki z miksturami, drzewa czy gwiazdy dopełniają obrazu (obrazu tyleż spójnego, co intrygującego), a sposób prowadzenia opowieści efektu zgrabnie dopełnia. A jednak całość nie zachwyca. Ten świat, umykający stereotypowemu postrzeganiu, nie absorbuje choćby w najmniejszym stopniu, fabuła nuży, a kolejne rozdziały i towarzyszące im motta czynią opowieść coraz cięższą i cięższą. Smutno tu i leniwie, przez co nawet zagorzali miłośnicy Şafak poczują się zawiedzeni.