Ponownie spotykamy się z porucznikiem Joachimem Hirszem, tym razem w wydaniu powieściowym. W Warszawie trwają obrady sejmu, mającego zatwierdzić ugodę zborowską, którą król Jan Kazimierz Waza zawarł z Chmielnickim i z chanem, zdaniem wielu zaprzepaszczając spektakularną wiktorię, w jaką zamieniła się desperacka obrona Zbaraża. Do Warszawy przybywają główni przeciwnicy partii dworskiej – opromieniony w oczach szlachty chwałą pogromcy kozactwa i czerni, ambitny acz zrujnowany powstaniem na Zadnieprzu Jarema Wiśniowiecki oraz hetman polny litewski Janusz Radziwiłł. Trzeba mieć ich na oku, a że oprócz tego instygator tajnej kancelarii prowadzi śledztwo w sprawie zagadkowej śmierci zakonnicy, której doczesną powłokę znaleziono w wychodku przy jednej z karczm, trudno powiedzieć, by próżnował.
Początek nieszczęść królestwa przebija * Za garść czerwońców* pod względem stylistycznym i językowym. Pojawiła się postulowana przeze mnie przy recenzowaniu zbioru opowiadań konsekwencja w stylizacji – zniknęły wtykane gdzie bądź demonstracyjnie staropolskie słówka w rodzaju azaliż, narracja jest zdecydowanie bardziej płynna, sprawniejsza, a język nie tak szorstki. Trafiają się co prawda w kilku miejscach wpadki – najpoważniejsza to jezuita, oznajmiający z dumą, że jego zakon pleni herezję (która wszak pleni się sama, a przez Towarzystwo Jezusowe co najwyżej jest zwalczana) – lecz można je policzyć na palcach jednej ręki. Słowem, jeśli chodzi o formę, postęp, i to spory jest widoczny gołym okiem. Autor ograniczył również częstotliwość i objętość (choć nie szczegółowość) ustępów poświęconych topografii siedemnastowiecznej Warszawy, co pozwala bardziej je docenić, gdyż już tak nie nużą i nie przytłaczają. Dodatkową
zaletą jest takie poprowadzenie opowieści, by Początek można było czytać bez znajomości opowiadań o Hirszu: wszystkie niezbędne informacje o życiorysie postaci zostają – co istotne, zgrabnie – wplecione w narrację.
Po miodzie czas na dziegieć: choć nominalnie Początek jest powieścią, co potwierdzać mają cztery prowadzone równolegle wątki, sprawia jednak w dalszym ciągu wrażenie rozbudowanego opowiadania.* Najważniejsza jest historia mordu na zakonnicy, której clou zostaje zdradzone dosyć wcześnie i choć autor próbuje ratować napięcie i podtrzymać zainteresowanie czytelnika, stosując fabularne wygibasy, nie za bardzo mu się to, mówiąc delikatnie, udaje.* Ten wątek wystarczyłby na opowiadanie średniej długości, a rozciąganie mu nie pomaga. O ile jeszcze w prologu jest klimat grozy i tajemnicy, to znika jak kamfora. Do głównej nici intrygi dosztukowane zostają poboczne – dwie polityczne, a trzecia nie do końca wiadomo jaka. O podrzędności tych wątków świadczą ich zakończenia – nagłe, nie zawsze logiczne (właściwie tylko „sprawa Radziejowskiego" jakoś się pod tym względem broni, bo rozkaz zakończenia jej przychodzi z góry i ma uzasadnienie w rozwoju sytuacji), a w przypadku najbardziej perspektywicznym, zemsty
Radziwiłła na Hirszu, zleconej tajemniczemu Gintrasowi Millkemu – po prostu pretekstowe. Z główną osią intrygi nie wiąże ich nic, poza miejscem i czasem akcji. Dwa z nich mają jeszcze szanse na kontynuację w ewentualnych późniejszych tomach (zarówno Radziwiłł, jak i Radziejowski mają do odegrania znaczące role w czasie „potopu" szwedzkiego), ale epizodowi z posłem Rakoczego autor usiłuje nadać wagę, której mu, przynajmniej w moim odczuciu, brak, przez co zawisa on w próżni. Słowem, z tych pomysłów lepszy byłby kolejny zbiór opowiadań, na powieść jeszcze najwyraźniej za wcześnie.
Nie nastąpiło też (ze zrozumiałych względów, przy takiej ilości wątków i stosunkowo niewielkiej objętości powieści po prostu zabrakło na nie miejsca) pogłębienie postaci Hirsza, a szkoda. Dostaliśmy tylko kolejny trop, wzmiankę o długach, jakie bohater ma wobec zakonu jezuitów – ale może w końcu przyjdzie czas na więcej. Ciekawie, choć zaledwie za pomocą półsłówek, przedstawia Foryś gloryfikowanego przez Sienkiewicza króla Jana Kazimierza, wspomina też o wpływach Marii Ludwiki, Radziwiłła zaledwie szkicuje, a szkoda. Jaremy chyba też bał się ruszyć, a byłoby co odbrązowić. Warto by było wyciąć jedną czy drugą pikantną scenę (bo wszystkie są z grubsza takie same), a poświęcić więcej miejsca głównym figurom politycznej gry. Niby Hirsz to tylko pionek, ale zarówno on, jak i jego kochanka Katarzyna, stale obcują z głównymi politycznymi rozgrywającymi.
Początek nieszczęść królestwa czyta się szybko, łatwo i przyjemnie, ale jest on zaledwie zapowiedzią tego, czym - nie bez wysiłku ze strony autora - mógłby się stać – czyli naprawdę solidnej pod względem intrygi powieści historyczno-magiczno-kryminalnej. Do trzech razy sztuka?