Długo zbierałam się do pisania tej recenzji. Obawiałam się, że skusi mnie pisanie o straszliwych czasach, w których przyszło dorastać głównej bohaterce, porównywanie Złodziejki książek do Dziennika Anny Frank, do Oskara i pani Róży, a w końcu przyszpilę książkę piórem do biurka jak wielkiego motyla z osmalonymi skrzydłami i zacznie z niej, po kropli, wyciekać poezja, aż zostanie tylko papier. I Śmierć.
Autor, Markus Zusack, jest młodym Australijczykiem. Może dlatego – dzięki dystansowi czasu i przestrzeni – znalazł w sobie dość odwagi, aby bohaterką swojej książki uczynić małą, osieroconą dziewczynkę na ubogim przedmieściu Monachium w latach drugiej wojny. Realia zapewne nie obroniłyby się przed dociekliwym dokumentalistą, znać tu raczej dbałość o celność słowa, niż precyzję faktu. Świat małej Liesel to lekko zanurzona w mgiełkę poezji Himmelstrasse – ulica Niebiańska w Moching. Kilka domów, podwórko, boisko. Kilka sklepów, kilka piwnic, płytka rzeczka. Ale opis świata z perspektywy dziecka nie sprostałby temu, co autor chce nam powiedzieć. Narratorem książki jest Śmierć. Pewnego zimowego dnia w życiu dziesięcioletniej Liesel Meminger pojawiła się Śmierć i książka. Obie miały zresztą ze sobą coś wspólnego, bo książka nosiła tytuł Podręcznik grabarza. A zaraz po tym spotkaniu dla Liesel zaczęło się zupełnie nowe życie. I od tej pory, przez kolejne pięć lat, Śmierć będzie zawsze o krok od Himmelstrasse, a
ważne momenty w życiu dziewczynki punktowane będą kolejnymi książkami. Ofiarowanymi za cenę wyrzeczeń. Pisanymi ręką przyjaciela. Ratowanymi z płomieni i nurtów rzeki. Głód książek będzie w niej silniejszy, niż głód chleba. Bo w domu przybranych rodziców, Rosy i Hansa Hubermannów często i chleba braknie. O codzienną zupę troszczy się Rosa Hubermannowa, kryjąca swoje złote serce pod bardzo kolczastą skorupą, nieładna, szorstka i pyskata. A Hans Hubermann – choć przybrany, jest najlepszym z ojców, na ile tylko może odgradza Liesel od zła świata słowami książek, muzyką, czuwaniem nad jej snem.
Są jeszcze przyjaciele – niezłomnie, nieugięcie wesoły Rudy Steiner i Maks Vanderburg, syn dawnego towarzysza broni Hansa Hubermanna. Maks to właściwie dorosły chłopak, więc Liesel wątpi czasem, czy jest jej przyjacielem z wyboru, czy raczej z braku wyboru, bo Maksowi nie wolno opuszczać piwnicy, a przynajmniej, bezwzględnie nie wolno wyglądać przez okno. W Moching mieszka też smutna burmistrzowa, wlokąca za sobą cień tragedii z pierwszej wojny, złodzieje jabłek, palacze książek, matki żołnierzy, gestapowcy i wspomnienie po umarłym bracie. Liesel przez te pięć wojennych lat przeżywa życie pełne i skończone, po czym – żyje dalej. To Himmelstrasse idzie do nieba.