Opętanie czyli zgubne skutki masażu stóp. Chwytliwy tytuł. Gdy zobaczyłam okładkę, zaczęłam się bać. Bynajmniej nie o moje stopy. Bałam się dziwacznej historii upstrzonej nagłymi zwrotami akcji. Niepotrzebnie.
Książka Heleny Rotwand to wynik dość częstej ostatnio praktyki wydawania w formie papierowej internetowych dzienników. Efekty są różne, zwykle marne, ponieważ to, co świetnie czytało się w odstępach, z nutą niecierpliwości oczekując na kolejny odcinek czyjegoś życia, niekoniecznie sprawdza się jako zamknięta całość. W przypadku powieści Heleny Rotwand ta reguła nie działa. Czytelnik dostaje produkt ciekawy, oryginalny, doprawiony kulinarnymi wątkami. Nie znaczy to jednak, że smaczny tak zupełnie bez zastrzeżeń. Tak jak różne są gusty kulinarne, a kulinariów w tej książce sporo, tak różny jest gust czytelniczy, który nie zawsze podąża za wydawniczymi modami. Mój nie podąża i niekoniecznie zadowolony był z kilkugodzinnego dokarmiania Opętaniem. Wolno mu.
Historia zaczyna się, gdy pięćdziesięcioletnia spełniona zawodowo i towarzysko kobieta, posiadaczka fajnego męża i dużego domu postanawia zaistnieć na internetowym portalu przeznaczonym do szukania znajomości. Szuka tego, czego najczęściej się na tego typu portalach nie szuka: rozmowy, przyjaźni, intelektualnej szermierki. Oddzieliwszy ziarno od plew, czyli panów poszukujących erotycznych wrażeń od tych poszukujących mniej nachalnie, odnajduje mężczyznę zainteresowanego przede wszystkim jej intelektem. I stopami, bo facet zawodowo zajmuje się masowaniem tychże. Piętnastoletnia różnica wieku na korzyść pani jest dodatkowym bonusem dla czytelnika. Zaczyna się niezwykle ciekawa (przede wszystkim dla głównych bohaterów) znajomość, której dokumentacją są mailowe rozmowy. Czasem bohaterka umieszcza własne komentarze, dodatkowe wyjaśnienia, ale osią książki jest wymiana korespondencji - maile, rozmowy, listowne monologi. Trzeba przyznać, że bohaterowie opowieści są nietuzinkowi, podobnie jak oryginalne są
łączące ich relacje i wspólne przedsięwzięcia. Masaż stóp otwiera listę aktywności, wśród których ważne miejsce zajmuje sztuka przyrządzania ciekawych posiłków. Dla czytelnika z rozwiniętą wyobraźnią kulinarną – niezwykle smakowita gratka. Jakkolwiek przysłuchuję się rozmowom, z których w istocie niewiele wynika, podglądam życie osób, które niespecjalnie mnie sobą zainteresowały, śledzę akcję, która jest anemiczna i czekam, co z tego wszystkiego wyniknie. Czekam. Na Godota.
Może to jest jakiś znak czasu? Powieść epistolarna, tak popularna w wieku XVIII, teraz się odradza w odnowionej formie. Szlak przetarła Samotność w sieci , popularność komunikatorów, portali społecznościowych i wszelkich blogowisk sprawiła, że gatunek ewoluował do postaci, jaką coraz częściej oglądamy w księgarniach. Internetowe dzienniki, elektroniczna korespondencja; zastanawiam się, kiedy w księgarniach zaczną się pojawiać publikacje złożone z zawartości tablic z Facebooka czy komunikatów z Twittera. Oczyma wyobraźni widzę entuzjastów takiego pisarstwa i rozumiem ich entuzjazm, ale go nie podzielam. Podobnie, książkę Heleny Rotwand przeczytałam z zainteresowaniem i tą specyficzną ciekawością, która sprawia, że zaczynając stronę czytelnik już zastanawia się, co będzie na następnej. Bo to fajna opowieść. Jakkolwiek mnie nie urzekła. Cenię oryginalność, sprawność warsztatową, piękną polszczyznę, humor i dużą dawkę autoironii.
Historia mnie jednak nie przekonuje. Można mnie opętać słowami. Ale nie tymi.
Jakkolwiek ambiwalentna jest moja postawa w kwestii treści i formy zapisków, niesamowicie budujący jest fakt, że w erze portali w rodzaju szukammilionera.com komuś przychodzi do głowy opisać intelektualne uniesienia dwojga ludzi, których przyjaźń niekoniecznie musi się skończyć w pozycji horyzontalnej.