Ta powieść science-fiction z kiepsko przetłumaczonym tytułem rozpoczyna nową trylogię Petera Hamiltona. Osoby zaznajomione z amerykańskim pisarzem z pewnością poczują się jak w domu, docenią skomplikowanie świata oraz opisy złożonych urządzeń i technologii.Innych przestraszą wymagania stawiane przez Hamiltona - pokłady cierpliwości i zawieszenie jakieś na trzysta stron czytelniczego sceptycyzmu, który każe fantastycznonaukowe bzdury odkładać po dwóch godzinach. Po takiej mniej więcej porcji książki zaczynamy przejmować się tym, co wydarzy się za chwilę.
Wszechświat trylogii zbudowany jest wokół tytułowego miniuniwersum, stworzonego przez nieobecnych już obcych świata, gdzie króluje nie "szkiełko i oko", lecz mickiewiczowskie czucie, tylko o zdolności sprawczej. Pustka otoczona jest przez wydawałoby się nieprzekraczalną barierę, która niszczy wszystko, co chce przedostać się do środka. I życie toczyłoby się dalej, inne inteligentne obce rasy wystawiły straż, która miała pilnować, by Pustka za bardzo się nie rozrastała, przy okazji połykając inne, zamieszkane światy, aż ludzie dotknęli gwiazd. To im udało dostać się do środka. Pozostali na zewnątrz zbudowali wokół Pustki prawdziwą religię bazującą na snach proroka Iniga, na którego spływają wizje prosto z zamkniętej strefy. I znów, wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że ludzie nie zamierzali tylko cieszyć się wizjami i zapowiedziami wiecznego szczęścia, oni postanowili się do Pustki przedostać. Obcy boją się, że ta druga pielgrzymka wywoła fazę ostatecznego pożerania Galaktyki, która zwinie cały interes
raz na zawsze.
Nie myślcie jednak, że Pustka: Sny jest po prostu opisem wojny między ludźmi a insektoidami z Alfa Centauri. Hamilton maluje swoim fantastycznonaukowym pędzlem wizję przyszłej ludzkości pełną polityki i socjologicznych prognoz. Autor skrzętnie opisuje przeróżne frakcje wewnątrz rasy ludzkiej, która dzieli się pod wpływem najnowocześniejszych osiągnięć techniki. Mamy więc wyspecjalizowane sieci, w których krążą jaźnie pozbawione ciał, zmodyfikowanych genetycznie żołnierzy strzelającymi z palców laserami i inne wymyślne formy egzystencji. Jest to przy tym oblane taką ilością słowotwórczego sosu, stylizowanych na żargon technologiczny określeń i teorii naukowych, że trudno jest na początku w tym fantastycznonaukowym bigosie się połapać.
I jest to jeden z głównych problemów Pustki, która byłaby świetną książką, gdyby była przystępniej i lepiej napisana. Pozbawiona emocji narracja Hamiltona połączona z brakiem jakichkolwiek typowych dla literatury trików, które pomagają w zrozumieniu fantastycznego świata tworzą wyjątkowo wysoki prób wejścia w świat. Niechby nawet autor użył tego oklepanego motywu młodego bohatera, który musi wyruszyć w podróż, niechby nawet wykorzystał ten motyw amnezji, który i tak postanowił w powieści zawrzeć, i byłby spokój. A tak, musimy się wykazać cierpliwością w stosunku do Pustki, musimy zainwestować te dobre kilka godzin, żeby w końcu złapała nas na haczyk zainteresowania.
W zrozumieniu świata nie pomaga z pewnością typowy dla Hamiltona zabieg rozbicia narracji na kilku bohaterów. Nie dość, że musimy połapać się w sytuacji, w której znalazła się jedna postać, już rozumiemy, o co chodzi i zaczynamy przejmować się jej losami, a tu autor serwuje nam zmianę perspektywy. Dopiero po tych trzystu stronach zaczyna to wszystko nabierać jakiegoś sensu, choć niektóre rozdziały i tak wydają się istnieć w książce tylko po to, aby opisywać przeróżne pozycje i możliwości odbywania stosunków seksualnych w dalekiej przyszłości. Jak na seks wpłynie wprowadzenie uczuciowej sieci, do której podłączone są całe społeczności? I czy zabawianie się w łóżku z wieloma klonami tego samego człowieka na raz to już orgia, czy może wręcz przeciwnie, daleko posuniętej wierności?
Jeśli jednak przebrniemy przez te pierwsze trzysta stron (oraz kiepskie opisy seksu) i w końcu zrozumiemy, o co w tym całym bałaganie chodzi, Pustka zaczyna nas wynagradzać. Losy bohaterów zaczynają się w końcu plątać, akcja przyspiesza, rozumiemy już, z czego wystrzelił ten agent i dlaczego jego przeciwnik rozpadł się na ektoplazmę. Zaczynamy przejmować się, co wydarzy się dalej, doceniać skomplikowanie świata. Szkoda tylko, że na koniec Hamilton po prostu zatrzymuje typowym cliffhangerem wszystkie wątki. Pozostaje tylko czekać na kolejne części.