Trwa ładowanie...
recenzja
26-04-2010 16:21

Słoń, gołębica i rewolucja w malarstwie

Słoń, gołębica i rewolucja w malarstwieŹródło: "__wlasne
d4opcdz
d4opcdz

O sztuce jesteśmy zwykle w stanie powiedzieć niewiele więcej ponad to, czy się nam ona podoba czy też nie. A o samych artystach? Może tylko tyle, że van Gogh obciął sobie ucho i posłał je swojej kochance (ściślej mówiąc – prostytutce), a da Vinci niejednokrotnie stawał przed florenckim sądem pod zarzutem sodomii. Podziwiamy więc dzieło, nie wiedząc absolutnie nic o twórcy, tak przecież istotnym. Czy nie jest bowiem tak, że to twórca ma nad dziełem największą kontrolę i że staje się ono niejako ekspresją jego ducha? A nawet jeśli działa on w twórczym szale, kiedy to niemożliwe okazuje się jakiekolwiek okiełznanie rąk i myśli, czy naprawdę nie ma on wpływu na kształt ostateczny dzieła? Jego osobowość, ideały, kompleksy, lęki i pragnienia, kultura, w jakiej dorastał, naprawdę są tu obojętne? Oczywiście, że i takimi tezami dysponuje dzisiejsza myśl humanistyczna. O wiele bardziej wiarygodne wydaje mi się jednak przekonanie o istotnych powiązaniach między tworzącym a tworzonym, a więc między autorem i
dziełem. A jeśli tak – czy nie chcielibyśmy do tych biografii sięgnąć? Być może ułatwiłoby nam to spojrzenie na sztukę, na pojęcie tych wszystkich obrazów czy to malarskich, czy literackich, które niejednokrotnie są nam obce, nieprzystępne w odbiorze. Nie mówiąc już o tym, jak interesujące bywają tego typu przygody. Kto z nas wie bowiem, że dla cielesnych uciech Gauguin był w stanie porzucić ciężarną żonę i czwórkę dzieci, tłumacząc wszystkim wokół, że właśnie tego domaga się od niego jego geniusz? Bo czy to ten geniusz właśnie nakazał mu przenieść się w egzotyczne kraje, by tam oddawać się licznym orgiom i tańcom hula-hula? Podobnie Toulouse-Lautrec nie musi kojarzyć nam się wyłącznie z postimpresjonizmem. Mało kto wie przecież, że mierzył on zaledwie sto pięćdziesiąt centymetrów, uwielbiał obwąchiwać prostytutki i stroić się w damskie fatałaszki. Dlatego tak długo, jak długo będzie panował powszechny sąd, że biografie są nudne i nic do naszej wiedzy o sztuce nie wnoszą, tak długo ja sprzeciwiać się będę
tego typu głupstwom.

Po tym nieco obszernym wstępie należałoby przejść już do biografii konkretnych, a więc biografii Diega Rivery i Fridy Kahlo, którym Le Clézio poświęcił omawianą tu książkę. Oboje stanowią doskonały dowód na to, że dzieła nie sposób poprawnie odczytać, izolując go od osobistych doświadczeń twórcy. Zacznijmy może od Fridy, uznawanej dziś za jedną z najwyrazistszych osobowości kobiecych świata sztuki. Kobieta ta, urodzona w zubożałej rodzinie mieszczańskiej i wychowywana przez indiańską mamkę, od najmłodszych lat pragnęła nie tylko zostać malarką, ale i malarza poślubić. Malarz to był nie byle jaki, bo sam Rivera właśnie. Toteż Frida, będąc jeszcze małą i kruchą dziewczynką, niejednokrotnie zakradała się do auli, którą ten przyozdabiał freskami. Mało tego – ignorując jego ówczesną kochankę, śmiało patrzyła mu w oczy, widząc w nim swego największego mistrza. Ich drogi wkrótce się jednak rozeszły, gdyż Diego udał się w daleką podróż po europejskich stolicach. Szybko dołączył do paryskiej cyganerii, która
dokonywała właśnie istnej rewolucji, kładąc podwaliny modernizmu nie tylko w malarstwie, którym Rivera się parał, ale i w architekturze, muzyce czy literaturze. Stamtąd udał się do Hiszpanii oraz Włoch, gdzie czerpał z życia garściami. Stale otoczony wianuszkiem kobiet, miał niebagatelny dar wymowy i tak charyzmatyczną osobowość, że przytłaczała ona jego niepospolitą brzydotę fizyczną. Jak miała mówić o nim później Frida, był on piekielnie pociągający z tego względu, że swą fizjonomią i obyciem uosabiał prawdziwe siły natury. Choć dominujący i samolubny, okazywał się uległy wobec kobiet i słaby w obliczu ich miłości. Toteż zanim ponownie spotkał Fridę, miał już na koncie dwa małżeństwa oraz czwórkę dzieci. Co ważniejsze, był od niej ponad dwukrotnie starszy i zapewne dlatego właśnie tak bardzo pociągała go jej młodość i bezpretensjonalność.

Kiedy Diego zwiedzał Europę, Frida przeżywała swe największe tragedie. Wszystko zaczęło się od pewnego feralnego popołudnia, kiedy to wsiadła do autobusu wraz ze swoim ukochanym, Alejandrem. W chwilę później doszło do poważnego wypadku, w wyniku którego miała połamany kręgosłup i niemal wszystkie kości. Wtedy też na zawsze utraciła swą szansę na urodzenie dziecka. Unieruchomiona na długie miesiące, spokoju szukała w malarstwie. Próby tej nie wytrzymała ich miłość – rodzice Alejandra nie chcieli, aby ich syn marnował sobie życie u boku dziewczyny bezczelnej i wulgarnej, a przy tym jeszcze kalekiej. Wysłali go więc na studia do Niemiec, pozostawiając Fridę samą sobie. Przeżyte cierpienia odbiły się oczywiście na jej obrazach, w których zmysłowość przeplata się z cierpieniem, marzenia rozbijają się o rzeczywistość, zaś nadzieja schodzi na drugi plan. Długie miesiące rekonwalescencji i osamotnienia pomogły jej wypracować własny, niepowtarzalny i niezwykle kobiecy styl, którym Diego niejednokrotnie będzie się
zachwycał. O ile jednak dla Fridy malarstwo stało się sposobem na przeżycie, dla niego było raczej ścieżką ku sławie, ku wielkiemu podbojowi świata i pozyskaniu powszechnego uznania.

Do ponownego spotkania dojdzie pięć lat później, kiedy Diego zdecyduje się na powrót w rodzinne strony. Początkowo nie rozpozna we Fridzie małej dziewczynki o niezwykle pewnym siebie spojrzeniu. Szybko jednak rozpocznie się ich wzajemna fascynacja, wzmocniona wiarą w rewolucyjne ideały oraz twórcze zaplecze meksykańskiej kultury. Nic więc dziwnego, że historia ich nietuzinkowej miłości wplata się w specyficzny urok Meksyku, łączącego w sobie indiańską przeszłość z przemysłową nowoczesnością. Dlaczego zaś miłość ta była nietuzinkowa? Najlepiej jej charakter oddali rodzice Fridy, nazywając związek zakochanych małżeństwem słonia z gołębicą. On – wielki, sławny, światowy, ona – krucha, chorowita, prowincjonalna. A jednak małżeństwo to wstrząsnęło meksykańskim malarstwem, wyzwoliło jego renesans i wywołało istną rewolucję estetyczną. Diego pozbył się bowiem europejskich naleciałości i wypracował własny, indywidualny styl, miłujący się w ludowych formach ekspresji, scenach gwałtownych i żywiołowych,
przedstawiających życie codzienne i łatwych w odbiorze. Popyt na jego dzieła był tak wielki, że pracował on siedem dni w tygodniu, nierzadko po osiemnaście godzin dziennie. O ile jednak Rivera pokrywał swymi freskami ściany budynków publicznych, o tyle Frida tworzyła obrazy we własnym domu, nie tak dochodowe i rozchwytywane, jak dzieła jej męża. Ponieważ oboje zostali wychowani przez indiańskie mamki, czuli się niejako wprowadzeni w tę magiczną przestrzeń, odwołującą się do najczystszego piękna przedkolumbijskiego świata. Dla Diega przywrócenie sztuce indiańskiej należnego jej w hierarchii sztuk miejsca stało się wręcz celem nadrzędnym. Znalazł tu oparcie we Fridzie, która podzielała jego pasję i sama poświęciła jej się do tego stopnia, że nawet tradycyjne stroje i biżuterię zamieniła na indiańskie. Z czasem zaczęła wręcz uosabiać prastary Meksyk, jego niesamowity koloryt, poszanowanie przodków i kult płodności, do jakiej sama przecież nie była zdolna. Kult ten przyczyni się jednak do jej kolejnych tragedii.
Frida bowiem, dla której macierzyństwo stało się niemal obsesją, dwukrotnie złamała lekarski zakaz, decydując się na dziecko, którego nie miała szans wydać na świat. Poronienia te jeszcze mocniej przyczyniły się do jej wyobcowania i szukania ratunku w malarstwie. Mimo swej ułomności Frida do końca pozostała jednak piewczynią kobiecego ciała, doszukując się w ludzkiej anatomii niespożytkowanych inspiracji i form wyrazu. Oczywiście odpowiadało to Diegowi, który za sprawą młodziutkiej nauczycielki z ewangelickiej szkoły przeżył swą inicjację seksualną już w wieku lat dziewięciu i od tamtej pory nie widział większego dobra ponad kobiece ciało i świadczone mu przez nie przyjemności. Ta nieustanna pogoń za kobiecą fizycznością, objawiająca się nie tylko w tematyce dzieł, ale i praktykowanej przezeń swobodzie seksualnej, poważnie naderwą w końcu więź, jaka połączyła tych dwoje. Dla Fridy bowiem miłość oznaczała świętość i wyłączność, bez miejsca na zdrady i ustępstwa.

d4opcdz

Rozczarowanie partią i ciągła chęć zmian długo będą gnały tych dwoje po świecie. O ile jednak Diega urzeknie nowoczesna Ameryka, o tyle Frida będzie uważać ją za pustą i bezwartościową. Jego zachwyci entuzjastyczne przyjęcie, nowe doświadczenia, tamtejszy proletariat. Ją zmęczy wyobcowanie, brak bratniej duszy, nieprzyjazny industrializm. Tu zaczną się też wielkie przyjaźnie Diega – najpierw z Henrym Fordem, królem światowego kapitalizmu i ojcem potężnego imperium przemysłowego, później z Rockefellerami, którzy za swe miliardy postanowią stworzyć gigantyczne dzieło architektoniczne, nazywane ich nazwiskiem i ozdobione wielkoformatowym malarstwem Rivery. Ten jednak, wciąż wierny ideałom komunistycznym i niezbyt poprawny politycznie, stanie się zarzewiem niejednego konfliktu. Mimo tego, że nie wszystkie jego prace zostaną przyjęte entuzjastycznie, do końca życia cieszyć się będzie dużym uznaniem, zaś jego freski pokryją tysiące metrów kwadratowych powierzchni. Jego sztuka sprzeciwiała się bowiem normom
oficjalnego kanonu, dokonywała przewartościowania w sztuce, wyprzedzała swoje czasy.
I ta właśnie sztuka zastępowała Fridzie cały świat.

O wierności męża Frida zapewne nigdy przekonana nie była. Kiedy jednak wdał się on w romans z jej siostrą, miarka się przebrała. Była rozpacz i łzy, romanse z mężczyznami i związki lesbijskie, dążenie do własnego szczęścia i światowego sukcesu. I faktycznie, sukces ten Frida szybko odniosła, choć jej małżeństwo rozpadło się po trzynastu długich latach. I choć para ta zejdzie się po raz kolejny, Diega nie nauczy to nijak wierności. Jakkolwiek jednak nie oceniać tego burzliwego związku, jego wpływ na współczesne malarstwo pozostaje niepodważalny. Dla obojga bowiem malować znaczyło tyle, co żyć. Miłość ta, łącząca delikatną, choć ekscentryczną i wyzywającą dziewczynę z prowincji i światowego hulakę, który nieco pogubił się chyba w zamęcie swych erotycznych przygód, na długo zapisze się w pamięci potomnych. Jak pisze Le Clézio, „miłość Diega i Fridy wynikała ze skojarzenia dwóch elementarnych cząstek życia, ze stopienia się w jedno ciało elementu męskiego i żeńskiego”. I odtąd nie było dla nich innej drogi,
niż wspólna. Wiara w te same rewolucyjne ideały, walka o przywrócenie chwały indiańskiej przeszłości Meksyku i niesamowite umiłowanie sztuki, ukształtowały ich malarstwo oraz wytyczyły tory malarstwu światowemu. Oboje malujący bezpretensjonalnie i nieszablonowo, wierni swej manierze i odwołujący się do kobiecej anatomii i motywów prekolumbijskich, stali się inspiracją do powstania niejednej biografii, których czytanie ma jednak sens. Bo jeśliby tak nie było, jaki sens miałoby ich życie?

d4opcdz
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4opcdz

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj