Riccardo Orizio urodził się we Włoszech w 1961 roku. Był zagranicznym korespondentem Corriere della Sera, La Repubblica oraz stacji CNN. Podczas swojego „pierwszego życia” mieszkał w Mediolanie, Londynie i Atlancie, zaś debiut książkowy przypadł na rok 2000, kiedy to na półki zawitały Zaginione białe plemiona. Książka ta przetłumaczona została m.in. na język holenderski, japoński i turecki, natomiast autor został nominowany do nagrody Thomas Cook Travel Book Award. W Polsce ukazały się również jego wywiady z siedmioma dyktatorami, zatytułowane Diabeł na emeryturze. Swoje „drugie życie” Orizio rozpoczął przeprowadzając się do Kenii, gdzie, w otoczeniu masajskich wojowników i dzikiej przyrody, ma zamiar pisać o niezwykłych ludziach żyjących w niezwykłych miejscach.
Zaginione białe plemiona są właśnie taką książką, zaś tytułowi bohaterowie w pełni zasługują na miano niezwykłych. Karty opowieści Orizio zaludniają bowiem ci, którzy zostali porzuceni przez własne ojczyzny, zepchnięci w mroki niepamięci, wraz z kolonialną przeszłością i mrzonkami o zamorskich imperiach. Trwają zawieszeni pomiędzy dniem wczorajszym a jutrem, tożsamością narodową a bezpaństwowością, tęsknotą a koniecznością adaptacji. Przeczytamy o Burgach, stanowiących niewielką część cejlońskiej populacji, sierotach po korpusie wojskowym i Kompanii Wschodnioindyjskiej, którzy z ludzi pierwszej kategorii stali się ledwie tolerowanymi „innymi”. Niemieccy emigranci zaś przybyli do Seaford Town na Jamajce, skuszeni obietnicą ziemi i dobrej pracy. Innym „plemieniem”, które opisuje Orizio, są maltańscy Polacy, obcy we własnym kraju, tęskniący za „Lapologne” i z każdym dniem budujący coraz bardziej wyidealizowany obraz obiektu swych westchnień. Dusze Basterów, wywodzących się z holenderskich pionierów,
hotentockich kobiet i buszmenów, rozdzierane są przez obsesję kupna niezamieszkanej ziemi i przekształcenia jej w swą ojczyznę. Poznamy również historię Amerykanów, którzy po Wojnie Secesyjnej wyemigrowali do Brazylii, tym razem mamieni wizją ziemi obiecanej, pełnej niewolników, bawełny, trzciny cukrowej i kawy. Zaginione białe plemiona wieńczą dzieje Blancs Matignon z Gwadelupy, ignorowanych, pogardzanych francuskich kolonistów, pomimo tego, że wyrzuconych na margines świata, w pewnym stopniu szczęśliwych, po odnalezieniu swojego miejsca na ziemi.
Spoiwem książki włoskiego dziennikarza jest właśnie poszukiwanie tego miejsca przez ludzi, o których nikt już się nie upomni. Przez wyrzutków imperializmu, ofiary mrzonek o terra repromissionis, mlekiem i miodem płynącej. Krainie, która rychło dzieliła losy innych utopii, efemerycznych bytów, pięknie wyglądających jedynie w ustach bardziej lub mniej nikczemnych szalbierzy. Autor próbował dotrzeć do tych żywych, acz coraz bardziej niknących cieni europejskich potęg. Cieni kultywujących tradycję opatulając się kokonem tęsknoty pomieszanej z marzeniami i coraz bardziej wykoślawionymi wyobrażeniami o miejscu swego pochodzenia.
Jego książka to połączenie reportażu z esejami czysto historycznymi. Zbierając materiały do Zaginionych białych plemion, dotarł do rozlicznych wspomnień, listów i dokumentów, mam tylko nadzieję, że taki „kwiatek”, jak przemianowanie Grotowskiego na Dotopskiego – na co uwagę zwrócili redaktorzy wydawnictwa opatrując fragment stosownym przypisem – był incydentem, a nie regułą świadczącą o niechlujności autora. Wygląda na to, że Orizio nie do końca wiedział, jak pogodzić część reporterską z faktograficzną, toteż często wpada w schematyzm: opis przyjazdu do egzotycznego miejsca, rys historyczny, przytoczenie kilku dokumentów, listów, prasowych ogłoszeń czy pamiętników, po czym przejście do rozmowy z reprezentantami tytułowych zaginionych białych plemion. Nie byłoby to, oczywiście, nic zdrożnego, gdyby autor pokusił się o staranniejsze połączenie, zmieszanie tych aspektów, aby nie wyglądały na tak oderwane od siebie, niekomplementarne. Styl części reporterskiej jest poprawny i raczej ciężko cokolwiek innego o
nim napisać – Orizio nie sili się na przesadną kwiecistość, ani nie zaskakuje nieszablonowymi rozwiązaniami literackimi. Ot, oszczędnie relacjonuje swoje poszukiwania i rozmowy, wychodząc zapewne z założenia, że przepełniona tęsknotą tematyka wiecznych tułaczy bezskutecznie wypatrujących swych ojczyzn, obroni się sama, bez zbędnych ozdobników. Przyznam, że nie sposób się z tym założeniem nie zgodzić.