O wampirach trudno ostatnio (czyli od ładnych paru lat) zapomnieć, bo szczerzą kły i kuszą urodziwymi, acz bladymi i zwykle skąpo odzianymi ciałami z okładek tysięcy różnych książek.Albo, o zgrozo, błyszczą na ekranie, jak niejaki Edward. Człowiek ma wrażenie, że zaraz wampir wyskoczy z jego lodówki albo szafy. W efekcie odbiorcy są przekonani, że o wampirach wiedzą już wszystko i nic nie może ich zdziwić, a niektórzy mają ich też serdecznie dość, zwłaszcza że, cóż, powiedzmy to sobie wprost, spora część dzieł „wampirycznych” pozostawia wiele do życzenia, jeśli chodzi o warsztat artystyczny.
Pod tym ostatnim względem powieść Artura K. Dormanna (czy to nie jest pseudonim przypadkiem?) przyjemnie się od nich różni. Choć nie brak tutaj różnych błędów i potknięć (kłaniam się redaktorce i korektorce), to jednak ogólne wrażenie jest dobre, tak w kwestii języka, jak i fabuły, sposobu poprowadzenia akcji czy konstrukcji postaci. Już samo to jest dużym plusem w opowieści o wampirach. Czy jednak rzeczywiście spełniona została zapowiedź z okładki, że czytelnik dowie się czegoś nowego o wampirach, to trudno jednoznacznie ocenić.
Oto bowiem mamy do czynienia z historią, w ogólnych zarysach, taką: Victoria, dziewczyna z niezamożnej rodziny, wychodzi za mąż za bogatego i przystojnego mężczyznę, wcielenie kobiecych marzeń. Małżeństwo okazuje się pomyłką. Po rozwodzie i batalii o dziecko Victoria wraz z córką Kat przeprowadza się do Lake Falls, uroczej, ale oddalonej od innych ludzkich siedzib miejscowości, w której życie toczy się spokojnie, nieco tylko przyspieszając w sezonie, kiedy pojawiają się letnicy. Nagle jej dopiero co odbudowany świat wali się w posadach. Najpierw okazuje się, że Lake Falls ma zostać zatopione – władze od dawna planowały wybudowanie tam zapory. Niedługo później u Kat stwierdzona zostaje nieuleczalna choroba: glejak wielopostaciowy (czyli po łacinie glioblastoma multiformae, a nie, jak można przeczytać w książce, glejoblastoma multiformae), nowotwór mózgu, złośliwy, odporny na promieniowanie, nieoperacyjny. Victorii pozostaje czekanie na śmierć córki. To wszystko, co może zrobić. Wtedy zjawia się tajemniczy
nieznajomy, który oferuje jej pomoc. Jego krew może uleczyć Kat, ale tylko kiedy zachowa postać płynu, co jest trudne do osiągnięcia, bo szybko się „krystalizuje” (swoją drogą, do tej pory nie słyszałam, żeby krew się krystalizowała...). Przed Victorią teraz dwa zadania: zrobić dla córki lek z krwi nieznajomego oraz pomóc mu uwolnić jego braci – to zapłata za życie Kat.
Akcja toczy się w przyzwoitym tempie, widać tu narracyjny rozmach, solidny pomysł i – przede wszystkim – umiejętność pisania, opowiadania interesujących historii.Widać też jednak wpływ lektur: nietrudno znaleźć inspirację * Miasteczkiem Salem* Stephena Kinga czy cyklem „Kroniki wampirów” Ann Rice ; można się doszukać i wpływu Gobelinu z wampirem Suzy McKee Charnas. Nie powiedziałabym zatem, że książka Dormanna jest w jakiś sposób odkrywcza, jeśli chodzi o wampiry, bo to wszystko raczej już było, łącznie z seksualną atrakcyjnością, dostarczaniem niesamowitych wrażeń erotycznych, agresją i niezwykłymi właściwościami krwi. A jednak jest to napisane w taki sposób, że nie tylko nie nuży i nie nudzi, ale nawet wciąga, mimo pewnych warsztatowych „niedoróbek” (niedostatki w portrecie psychologicznym
postaci, nieco naiwne uzasadnianie ich postępowania – trochę w XIX-wiecznym stylu, niedociągnięcia stylistyczne itd.). Jak na, podobno, debiut – zaskakująco dobre. Polecam nie tylko miłośnikom wampirów, ale porządnej rozrywki w ogóle.