Koniec jest bliski?
Z przeświadczeniem, że "Burning Man zmienił się w bardziej piaszczyste Davos", Emily Witt skrzyknęła grupę znajomych, wynajęła wóz kempingowy, kupiła kilka niezbędnych akcesoriów (m.in. rower i gogle chroniące przed pustynnym piaskiem) i ruszyła w nieznane. "Dla kogoś takiego jak ja, zainteresowanego eksperymentami seksualnymi, nie było końca okazji do samokształcenia: wykłady o medytacji orgazmicznej, 'szamańskie samopodduszanie', ekoseksualność, 'femteogeny', 'tantra naszej miesiączki', 'seks, narkotyki i muzyka elektroniczna' oraz zaproszenie do odwiedzin w orgiastycznej kopule". To wszystko (i jeszcze więcej) czekało na rządnych wrażeń uczestników Burning Mana.
Autorka "Seksu przyszłości" nie ma jednak złudzeń, że Burning Man faktycznie przeistoczył się w kilkudniową enklawę dla zamożnych poszukiwaczy mocnych wrażeń, którzy po wszystkim wrócą do swojego ustatkowanego żywota. - Burning Man przetrwa tylko tyle, ile my, pokolenie, które przeżyło część życia bez internetu, a teraz próbuje dostosować swoją rzeczywistość do swoich technologii. Młodsi, mam nadzieję, nie będą potrzebować stref autonomicznych. Ich życie będzie wolne od mojej nieśmiałości. Będą brali nowe narkotyki i uprawiali nowy seks. Nie będą o sobie myśleć jako o kobietach i mężczyznach. Będą scalać swoje ciała ze swoimi maszynami bez szwów, bez naszego wstydu, bez naszych koncepcji autentyczności - kwituje autorka.
Jakub Zagalski
W tekście wykorzystano fragmenty książki "Seks przyszłości" Emily Witt, wyd. Krytyki Politycznej, 2017