Dlaczego Barack Obama został czterdziestym czwartym prezydentem Stanów Zjednoczonych? Z powyższym pytaniem stara się uporać Eliza Sarnacka-Mahoney, amerykanistka i dziennikarka, która na bieżąca relacjonowała dla polskich mediów ostatnie wybory prezydenckie w USA. Poszczególne rozdziały jej książki stanowią polemikę z czterema błędnymi przekonaniami na temat zwycięstwa czarnoskórego kandydata Partii Demokratycznej. Po pierwsze, Amerykanie zagłosowali na Obamę pod wpływem impulsu. Po drugie, Obama wygrał, gdyż jest populistą i celebrytem. Po trzecie, Obama wygrał wybory, ponieważ jest czarnoskóry. Po czwarte, Amerykanie nie są skłonni zrezygnować z „americam dream”, czyli mówiąc bez ogródek, są jedynie materialistami. Rozumiem, że autorka nie zgadza się z powyższymi twierdzeniami, jednak osobiście drażni mnie sugestia, że czytelnik wymienione twierdzenia podziela. Przez to odnoszę wrażenie, że nie sposób zrozumieć fenomenu Obamy, jeśli nie odczuło się wywołanego jego kandydaturą entuzjazmu amerykańskiego
społeczeństwa na własnej skórze.
Eliza Sarnecka w drugim rozdziale książki analizuje kampanię prezydencką Obamy. Co spowodowało, że stosunkowo nieznany senator stał się kandydatem numer jeden faworyzowanych demokratów? Dlaczego czarnoskóry polityk pokonał w prawyborach Hilary Clinton? Obama wykorzystując pomysłowo internet zdołał skupić wokół własnej osoby rzesze oddanych wolontariuszy, którzy zapewnili mu przewagę na masowych wiecach oraz w wyborach caucosowych. Oddanie wolontariuszy wynikało między innymi z horyzontalnej struktury współpracowników skupionych w małych grupach, minimalnie kontrolowanych przez sztab główny. Dzięki temu odważnemu posunięciu Obama stanął na czele oddolnego ruchu społecznego, który autorka nie bez wahania porównuje do „Solidarności”. Dlatego odniosłem wrażenie, że co prawda obecny prezydent USA nie jest populistą, mówiąc ludziom to, co chcą słyszeć, lecz został poniesiony na fali spontanicznego poparcia. O tym, że Obama potrafi mówić rzeczy niemiłe przekonali się przede wszystkim czarnoskórzy mężczyźni,
których obarczył on główną odpowiedzialnością za rozpad wielu murzyńskich rodzin. Zresztą dla czarnej społeczności, Obama nie był „wystarczająco czarny”, a jego niestandardowy życiorys skazywał go na zarzut rasowej zdrady, wkupienia się w łaski białej społeczności – „sell out”. Czarnoskórzy masowo poparli czarnoskórego kandydata dopiero wtedy, kiedy stał się on głównym kandydatem demokratów, na których przeważnie głosują kolorowi wyborcy. Wydaje się, że kolor skóry bardziej motywował biały elektorat, który w zwycięstwie Afroamerykanina widział kolejny krok w przezwyciężaniu rasizmu oraz „paranoi rasizmu”(dostrzeganiu rasizmu tam, gdzie go nie ma). Dlatego rekordowe poparcie dla czarnoskórego kandydata odnotowano w Europie – tak jakby mieszkańcom Starego Kontynentu, bez większych konsekwencji zależało na manifestacji otwartości umysłu.
Jednak oprócz szczegółowej relacji z amerykańskich wyborów i prawyborów, autorka udowadnia, że zwycięstwo Obamy nie było przypadkiem. Patrząc, bowiem na amerykańskie wybory z szerszej perspektywy, łatwo dostrzec, że Amerykanie kierowali się albo troską o własne bezpieczeństwo, którego symbolem jest ład zaproponowany przez Roosevelta, by potem kierować się indywidualizmem i poczuciem wolności. W latach sześćdziesiątych pokolenie powojennego wyżu demograficznego doprowadziło do szeregu zmian o charakterze obyczajowym: emancypacja kobiet, zniesienie segregacji rasowej oraz rewolucja seksualna. Wymienione zmiany zachwiały amerykańskim społeczeństwem, które najpierw zapragnęło porządku (era Nixona), a potem postanowiło intensywnie się bogacić, upraszczając: idealistyczni hipisi postanowili dorobić się majątku, czego przejawem okazała się reagonomika, która współcześnie odbija się całemu światu czkawką jako kryzys finansowy (kredytowy). Dlatego przed wyborami wiedziano jedno, wygra kandydat Demokratów, który
ukróci niepohamowaną pogoń za wzrostem PKB i zadba o społeczeństwo. Można by się pokusić, że rozważania Elizy Sarnackiej na temat historii Stanów Zjednoczonych przypominają opinie na temat kryzysu finansowego Zygmunta Baumana. Jednak owo podobieństwo podkreśla różnicę w wyrażaniu poglądów, pomiędzy sprawną, entuzjastyczną dziennikarką, a sędziwym i sławnym profesorem socjologii. Czwarty rozdział książki oraz wieńczące ją wywiady stawiają sobie jeszcze jedno pytanie: jaka jest przyszłość Ameryki i jej obecnego prezydenta?
Jednak czytając teksty Sarnackiej dochodzę do przekonania, że zwycięstwo Obamy nosiło znamiona samo spełniającej się przepowiedni. Obama wygrał, gdyż jego niezwykły życiorys oraz sprzeciw wobec wojny w Iraku (jako jeden z nielicznych senatorów głosował przeciwko kolejnej amerykańskiej interwencji w tym kraju) sugerowały Amerykanom, że zmiany nadchodzą. Wokół Obamy powstał prężny ruch obywatelski, który okazał się bezkonkurencyjny na wiecach, budząc powszechny entuzjazm w niepewnych czasach. Natomiast swoistą wisienką na torcie, wieńczącą pracę nad ciastem, aczkolwiek nie stanowiącą jego konsumpcji było wejście pierwszego, czarnoskórego prezydenta do Białego Domu. Można by rzec, że obiecana zmiana dokonała się przed wypełnieniem jakiejkolwiek wyborczej obietnicy.