Jestem tu od wieków Marioliny Venezii to przykład wielopoziomowej i wielowątkowej sagi rodzinnej obfitującej w nieprawdopodobną ilość wydarzeń i postaci, a przede wszystkim uczuć i emocji wszelkiego rodzaju. Bez wątpienia jest to bowiem powieść niezwykle drobiazgowo zaglądająca w głąb ludzkiej psychiki i choć – przyznajmy od razu – nie odnajdziemy tutaj szczególnie wyrafinowanych i artystycznie doskonałych portretów psychologicznych, to i tak poznajemy dziesiątki występujących tutaj bohaterów naprawdę blisko i wydaje się, że nie sposób przejść tej lektury bez wskazania przynajmniej kilku postaci, które obdarzymy sympatią. A to przecież nie tak znowu mało.
Opowieść rozpoczyna się mniej więcej o trzeciej po południu 27 marca 1861 roku, a kończy w ostatnich latach XX wieku. Głównym miejscem akcji jest Grottole, miasteczko w Apulii, ale, jako że akcja dotyczy dziesiątek bohaterów, nie dziwi, że od czasu do czasu przenosi się także do innych włoskich miast (Matera, Reggio Emilia, Rzym), a nawet Paryża. Grottolanie żyją jakby na krańcu świata – kolejne ciche i spokojne miasteczko, w którym ludzie rodzą się i umierają, biorą śluby i chrzczą swoje dzieci, a każde odstępstwo od normy, ekscentryczne zachowanie czy niespodziewane wydarzenia są bardziej dotkliwe niż wstrząsy sejsmiczne. Mariolina Venezia swoją uwagę skupia przede wszystkim na dziejach rodziny stworzonej przez Francesca Falcone, bogatego gospodarza i wytwórcy oliwy, który od lat nie może się doczekać syna od swej konkubiny Concetty – siedem córek w żadnym razie nie zaspokaja jego samczych ambicji.
Jak łatwo odgadnąć, to właśnie narodziny upragnionego syna (i hektolitry spływającej ulicami miasteczka oliwy) otwierają fabułę powieści, a tym samym rozpoczynają całą serię opisywanych przez Venezię dziejów rodziny. Z naszkicowanego na pierwszych stronicach drzewa genealogicznego jak również informacji na czwartej stronie okładki (zdradzających jak zwykle zbyt wiele! Proponuję – choć wiem, że to niełatwe – by z treścią czwartej strony okładki zapoznać się już po lekturze powieści) wynika, że zapoznamy się z historią trzech pokoleń, ale jest to informacja nie do końca prawdziwa, bowiem z samej powieści wyczytamy losy pięciu, a jeśli liczyć napomknięcia o rodzicach Concetty czy Francesca, nawet sześciu, pokoleń rodziny Falcone. Drzewo genealogiczne nie uwzględnia postaci Gioi, która na kartach powieści pojawia się już od pierwszych stronic i – niedookreślona bliżej, nie do końca rzeczywista – powraca co jakiś czas, by w końcu pojawić się – w ostatnich partiach powieści – jako pełnoprawna bohaterka (powtarzam:
niewiele pozostaje z tajemnicy, jaka przez większą część powieści okrywa tę bohaterkę, jeśli uprzednio przeczytamy umieszczone na czwartej stronie okładki informacje od wydawcy). Choć uwaga Venezii skupia się głównie na bohaterkach (Concetta, Albina, Candida, Alba, Gioia, a także ich liczne siostry, ciotki, sąsiadki, przyjaciółki itd.), nie jest to powieść jawnie zaangażowana w feminizm czy szeroko pojętą emancypację. Mężowie, bracia i synowie odgrywają w Jestem tu od wieków ważne role, ale to właśnie kobiety zdają się utrzymywać w tym świecie przedstawionym jako taki porządek i spokój. Więcej – często to właśnie one zapewniają rodzinie bezpieczeństwo i finansową niezależność. Mimo tego autorka pokazuje raczej tradycyjny, mocno naznaczony katolicyzmem, model rodziny jako obowiązujący i naturalny. Odstępstwa od normy (a więc chociażby homoseksualne skłonności Giuseppiny czy rozwiązłe, hedonistyczne życie Gioi) nawet jeśli nie są bezpośrednio potępiane przez samą autorkę, to w stworzonym przez nią
świecie z powodu swoich „obyczajowych występków” albo nie są darzone szacunkiem (czy wręcz spychane są na margines rodzinnego życia, z góry skazane na życie w samotności na tyłach domu – przypadek Giuseppiny) albo też same nie kończą najlepiej (przypadek Gioi).
Tytuł powieści dobrze oddaje to, co Venezia zdaje się nam przekazać – wszyscy znajdujemy się tutaj, na tym jedynym ze światów, od wieków. Wszystko już było i wszystko już kiedyś zdążyło się wydarzyć, a mimo tego wciąż istniejemy i wszystko, co nas spotyka wydaje się nam nowe i niespotykane. Nawet narodziny naszych dzieci, nasze choroby, kłótnie przy obiedzie i problemy z domową dziurą budżetową – wszystko to, choć pojawia się w naszej rodzinie nie po raz pierwszy, angażuje nas tak samo mocno jak nasze matki, babcie, pradziadów itd. Historia Włoch i Europy (dwie wojny światowe, wojna domowa w Hiszpanii, powstania chłopskie, studenckie rewolty, narodziny faszyzmu i komunizmu, powstanie tabletki antykoncepcyjnej, zburzenie muru berlińskiego, AIDS, pierwsze hipermarkety, samochody i telewizory itd.) przeplata się w powieści Venezii z historią domową – bardziej niż kronika przedstawiająca dzieje kraju, w którym przyszło nam żyć, jest to kronika tego życia, kronika naszego życia i śmierci, naszych
niespełnionych marzeń i niezaspokojonych ambicji, naszych małych sukcesów i wielkich niepowodzeń. A przede wszystkim – motyw powracający przy okazji kilku opisanych tutaj bohaterów – naszych fantazji i iluzji. Bohaterki Jestem tu od wieków w imię miłości i szczęścia okłamują samych siebie i swoich najbliższych, nieszczęście niwelują wyimaginowanymi postaciami marynarzy i rycerzy wynajdywanymi w czytanych romansidłach, a własne niepowodzenia i problemy, własną samotność i bylejakość potrafią stłamsić podróżami w świat marzeń i rojeń i to tam właśnie czują się najlepiej.
Jestem tu od wieków Venezii nie jest powieścią wybitną, momentami dość poważnie kuleje stylistycznie i przeraża stosowanymi metaforami czy porównaniami (przykłady: zbliżający się do bohaterki smutek przyrównany jest do „tętentu koni brygantów w czarnych pelerynach”; fragment stosunku seksualnego: „Ciepły dreszcz przebiegł jej łono i przykleił ją do muru. Miała uczucie, jakby ciało roztapiało się pod jego dotykiem. Galop koni w dole brzucha, płomień na szyi i na wargach, wrażenie jednocześnie życia i śmierci, zatracenia i odnalezienia”; „Wśród ruin, które miała w duszy, podniósł się lekki wiaterek”), a jednak powinna zadowolić w pełni miłośniczki (oraz miłośników, a jakże) epickich sag, ambitnie pomyślanych zbeletryzowanych dziejów rodu, a jak pokazuje praktyka nie tylko ich: powieść (a jest to powieściowy debiut autorki!) otrzymała prestiżową nagrodę Campiello (nagroda za powieść roku wybieraną wespół przez krytyków i czytelników z całego kraju), tuż po wydaniu stała się bestsellerem (100 tysięcy
sprzedanych egzemplarzy), została przetłumaczona na 19 języków, a wkrótce zostanie zekranizowana. No, jak ładnie.