Jeżeli coś naprawdę irytuje w pierwszym tomie „Solanin” Inio Asano, to niedojrzałość bohaterów, którzy, pomimo dwudziestkipiątki na karku wciąż zachowują się jak zagubione, niepewne swojego losu nastolatki. Problem jednak w tym, że ta irytacja jest nieusprawiedliwiona, gdyż niestety, tacy właśnie jesteśmy. Solanin bowiem, mimo iż narysowany przez Japończyka, to całkiem udany portret pokolenia ludzi urodzonych w okolicach roku 1980. Pokolenia, które w Polsce próbowało nazwać już przynajmniej kilku artystów (z Kubą Wandachowiczem i Jakubem Żulczykiem na czele), a które wciąż nie doczekało się trafnej diagnozy. I choć Solanin nie ma większych szans by się taką diagnozą stać (przeszkodzą przede wszystkim różnice kulturowe), to jest to komiks, który całkiem trafnie obrazuje niektóre przypadłości naszego pokolenia.
Bohaterowie wykreowani przez Asano dużo o dorosłości rozmawiają, lecz nie mają z nią zbyt wiele wspólnego. Ich dojrzałość ogranicza się do samodzielnego mieszkania i uczęszczania do pracy. Choć tym drugim akurat bywa różnie. Gdy tylko mowa o czymś trudniejszym - o odpowiedzialności, podejmowaniu decyzji czy rodzinie, ich słowniki się kończą, a oni sami zaczynają się zachowywać niczym rozkapryszone dzieci, dla których odpowiedzią na wszystko jest płacz (lub zrobienie smutnej miny). To wieczne dzieci, pokolenie prosperity, które wychowało się w bogactwie zachodniej cywilizacji, nie nauczyło się więc martwić o swój byt, nauczyło się za to, że największymi problemami na jakie natrafią będą te związane z karierą i tragicznym „końcem dzieciństwa” rozumianym tu jako koniecznością wzięcia odpowiedzialności za własne życia. Dzieci przedstawione w Solanin znają mnóstwo pięknych haseł, jednak żadnego z nich nie potrafią się złapać, żadne nie staje się na tyle ważne, by warto było według niego żyć. Rozedrgane,
emocjonalnie niestabilne dwudziestopięcioletni gówniarze wciąż tylko gadają o zmienieniu własnego życia, ale tak naprawdę stać je tylko na puste słowa, którymi zakrywają własne tchórzostwo. I wciąż czekają, aż ktoś zmieni to życie za nich. A jednocześnie są to bohaterowie, których nietrudno polubić. Wszyscy wydają się prawdziwi. Problemy każdego z nich są zrozumiałe. Zwłaszcza dla czytelnika takiego jak ja - równie dwudziestopięcioletniego, równie zagubionego, a w swoim zagubieniu równie beznadziejnie żałosnego. Łatwo mi zrozumieć zarówno zagubioną Meiko, która całe swoje życie podporządkowuje ukochanemu i jego pasji, jak i zupełnie niemęskiego Naruo, który na kłopoty odpowiada ucieczką. Bez problemów identyfikuję się też z Kato - wiecznym studentem niedoceniającym tego, co ma i ekscytującym się romantycznymi wieczorami z młodszymi studentkami.
Graficznie Solanin nie zaskakuje. Rysunki Asano są przejrzyste, czyste, i jak na japoński komiks, wystarczająco niemangowe, by nie odstraszyć czytelników za manga nie przepadających. Ta stylistyka świetnie komponuje się z fabułą. Asano płynnie przechodzi od powagi do farsy, od dramatu do komedii. Gdy trzeba sięga po zdeformowane mangowe twarze i niskie, niemal niesmaczne, poczucie humoru (ot, choćby scena z wymiotami), by za chwilę uraczyć czytelnika bardzo realistycznym, całostronicowym rysunkiem zespołu. „Solanin” to udana próba sportretowania pewnego pokolenia. Pech chciał, że jest to pokolenie, o którym można powiedzieć bardzo dużo złych rzeczy. Że niedojrzałe, że infantylne, że skupione na sobie. Asano dostrzega te wady. Nie boi się o nich pisać. Ale na szczęście tworzy też przekonujących bohaterów, których bardzo łatwo polubić.