Z poezją Osipa Mandelsztama jest tak, że wielu czytelników (mówię oczywiście o miłośnikach poezji, a nie wtórnych analfabetach, którym nawet lektura programu telewizyjnego sprawia niemałe kłopoty) uważa ją za wybitną i jedyną w swoim rodzaju, a mało kto tak naprawdę dzisiaj ją czyta. Sąd ten nie został poprzedzony żadnymi badaniami socjologicznymi ani zestawieniem wyników ankiety (przykładowo: „Czy czytuje pan/pani Mandelsztama?”, „Ile wierszy dziennie?”, „Które najczęściej?” itp. itd.), ale nawet jeśli jest niesprawiedliwy i mylny, to niżej podpisany gotów jest dokonać w tym miejscu kolejnej autokompromitacji. Tak, ja również uważam Mandelsztama za jednego z największych poetów rosyjskich XX wieku, ale nie pamiętam już, z którego leksykonu podkradłem tę informację. Chcąc ratować się z tej kłopotliwej sytuacji, sięgnąłem po 44 wiersze i kilka fragmentów, a więc Osipa Mandelsztama przetłumaczonego i obszernie skomentowanego przez Jarosława Marka Rymkiewicza. Wszystko to w ramach nowej serii Wydawnictwa Sic!
zatytułowanej Wielcy pisarze w nowych przekładach.
Po lekturze tomu jedno jest pewne – jego głównym bohaterem jest Jarosław Marek Rymkiewicz i to jego obecności w 44 wierszach… chciałbym się tutaj przyjrzeć przede wszystkim. Tym bardziej, że poezja Mandelsztama nie tylko nie jest łatwa w odbiorze, pełna intertekstualnych odniesień, inspirowana kulturą starożytną i dawną kulturą rosyjską, wizyjna i tajemnicza, ale też nie jest to – jakkolwiek niemądrze to zabrzmi – poezja „z mojej bajki”. Po raz kolejny okazało się bowiem, że liryka klasycystyczna nie należy do moich ulubionych. Zapewne dlatego największe wrażenie zrobiły na mnie utwory takie jak „* (W nocy myję się tu na dworze)” czy „* (Miasto mnie chwyta w swoje lepkie łapy)”, wiersze realistyczne, właściwie pozbawione charakterystycznych dla Mandelsztama kulturowych nawiązań, proste, prawie dosłowne, a przez to tym bardziej dojmujące i przerażające. Pozwolę sobie przytoczyć pierwszy z wymienionych wyżej utworów, który – jak trafnie konstatuje Rymkiewicz – zamyka w dwunastu linijkach całą prawdę
rosyjskiego życia lat 20. i 30. ubiegłego wieku, całą straszną prawdę sowieckiego życia Nadieżdy i Osipa Mandelsztamów: „W nocy myję się tu na dworze. / Gwiazdy wokół – gwiazdy są wszędzie. / Promień gwiazdy jak sól na toporze. / Wody w beczce jest po krawędzie. // Bramę tu się na klucz zamyka. / Ziemia tu jest sumiennie surowa. / Czy od czystej prawdy ręcznika / Będzie jakaś czystsza osnowa? // Gwiazda w beczce jak sól się rozpływa. / Zimna woda – czarna, czarniejsza. / Śmierć jest czystsza, bieda jest prawdziwa, / Ale ziemia jest prawdziwsza i straszniejsza”.
Dlaczego Rymkiewicz jest głównym bohaterem tego tomu wierszy? Nie chodzi o to, że autor Kinderszenen uważa się za większego poetę niż Mandelsztam. Tak na szczęście nie jest. Rymkiewicz pisze o swoim zachwycie tą poezją, jej pięknie i doskonałości, a z komentarzy do poszczególnych wierszy wyczytamy również fascynację biografią Mandelsztama. Nie chodzi też o to, że Rymkiewicz pokazuje nam Mandelsztama nieco odmiennego od tego, którego mogliśmy czytać do tej pory – rzeczywiście tłumacz wydobywa z jego twórczości „zainteresowanie istnieniem” oraz wcześniej rzadko zauważane „puszkinowskie” tony, ale rozczarują się osoby oczekujące zupełnie nowego portretu tego rosyjskiego poety (w końcu wierszy takich jak wyżej zacytowany – a określonych przez Nadieżdę Mandelsztam jako „przełomowe” – nie znajdziemy w tomie zbyt wielu).
Chodzi oczywiście o komentarze, dopowiedzenia i objaśnienia autorstwa Rymkiewicza (strony 63-92), z których nie tylko wyczytamy więcej o życiu i twórczości Mandelsztama, genezie poszczególnych utworów, kulturowych odniesieniach czy opiniach innych krytyków, ale przede wszystkim dowiemy się więcej na temat warsztatu translatorskiego Rymkiewicza. Autor Kinderszenen zapoznaje nas z trudnościami związanymi z przekładem Mandelsztama (ze szczególnym uwzględnieniem utworów – przynajmniej z pozoru – najprostszych i najbardziej dosłownych), wspomina o kłopotach ze znalezieniem właściwych rymów i opisuje szczegółowo, jak to… popoprawiał rosyjskiego klasyka. Co rusz bowiem we wspomnianych komentarzach napotkamy zdanie rozpoczynające się od słów: „Pozwoliłem sobie w moim tłumaczeniu na…”. A pozwala sobie Rymkiewicz na wiele. Na przykład „wielka” Rachel z wiersza „Achmatowa” jest tutaj „półobrócona”, w przypadku „* (To znowu Gluck z żałobnych głębin)” tłumacz korzysta z obu istniejących wersji tego utworu i przywraca
w swoim tłumaczeniu (a może: w swojej parafrazie Mandelsztama?) elementy wyczyszczone przez samego poetę (Mandelsztam wyrzucił je ponoć zbyt pochopnie), podobnie czyni także przy przekładzie „Starego Krymu”. Z kolei w wierszu „Tatarzy, Uzbecy i Neńcy” z oryginalnego „Japończyka” czyni Rymkiewicz „Japoneczkę” – z jednej strony dla rymu, a z drugiej dla Japonki, która wiele lat temu przyjechała do Polski specjalnie, by obejrzeć na własne oczy Ryszarda Przybylskiego. Takich przykładów translatorskich przeinaczeń i modyfikacji jest w 44 wierszach i kilku fragmentach więcej. Nie ulega więc wątpliwości, że mamy do czynienia z Mandelsztamem Rymkiewicza, Mandelsztamem osobnym, silnie naznaczonym i – w paru miejscach – wręcz „ulepszonym” ręką poety-tłumacza. **Zwolennicy przekładów filologicznych z pewnością z takich występków zadowoleni nie będą, ale miłośnicy poezji (i Rymkiewicza) jak najbardziej. Szczególnie że lektura samych komentarzy równie zajmująca jak sam Mandelsztam.
I jeszcze jeden – tym razem już bez dwóch zdań i jakichkolwiek zastrzeżeń: karygodny i niewyobrażalny – występek. Jego sprawcą nie jest ani Mandelsztam, ani Rymkiewicz, lecz autor noty na IV stronie okładki i/lub osoby odpowiedzialne za redakcję i korektę tomu (w stopce czytamy, że winien jest Zespół). Otóż, jak możemy w owej nocie przeczytać, Rymkiewicz wydobywa z Mandelsztama jego „zanuŻenie w kulturze”. Błędy ortograficzne powoli stają się chorobą cywilizacyjną naszych czasów, ale kto by się spodziewał, że dotarły już do blurbów zachęcających czytelnika do kupna książki. Czy raczej: ksionszki.