Jeri Westerson sprezentowała czytelnikom „średniowieczny noir”, tłumacząc w posłowiu nieco mgliście: Ta mroczniejsza, brudniejsza strona życia ma w sobie coś, co mnie przyciąga. Podobnego magnetyzmu brakło, niestety, w samej opowieści – mimo wyraźnych zabiegów autorki, by dramatyczno-mistycznym wymogom konwencji zadość się stało. Zasłona kłamstw co prawda przenosi nas do XIV-wiecznego Londynu – owianego ponurą aurą dworskich intryg, ulicznych wyziewów i mafijnych rozgrywek kupieckich gildii – racząc, na dodatek, kryminalnym bonusem w postaci zaszlachtowanego trupa. Próżno jednak doszukiwać się w książce zarówno logicznie poprowadzonej fabuły, jak i – wbrew zapewnieniom autorki – wiarygodnie odtworzonej scenerii epoki.
Podążamy oto śladem Crispina Guesta – niegdysiejszego rycerza, pozbawionego majątku, tytułu i godności własnej wskutek niefortunnej dworskiej intrygi. Bohater książki para się „tropieniem na zlecenie”, urastając do rangi mediewalowego prywatnego detektywa-twardziela. Fabułę Zasłony kłamstw tworzy z jednej strony „psychologiczna” analiza upokorzeń, jakich doznaje od życia zdegradowany ulubieniec dworu, z drugiej natomiast – paraszpiegowski wątek kryminalny.* O ile portretowanie głównej postaci wychodzi autorce wcale sprawnie, o tyle z kluczowym – zdawałoby się – elementem intrygi sprawa ma się nieco gorzej.* Jeri Westerson tworzy opowieść, której poszczególne składniki – mimo pozornego dopasowania – zmierzają ku chaotycznej plątaninie faktów i zmyśleń. Pojawia się w fabule skrytobójczy syndykat złowrogich włoskich kupców. Pojawia się równie złowrogi wysłannik tychże – wstrzemięźliwy w słowie i lubieżny w czynie Saracen. Pojawia się wreszcie clou intrygi – skradziony mandylion z podobizną Chrystusa,
który zmusza ludzi do mówienia prawdy. A wszystko to w historycznej otoczce średniowiecznych rozgrywek dyplomatycznych – z królem Ryszardem II (autentycznym) i (autentycznym również) księciem Mediolanu, Bernabò Viscontim, na czele. W efekcie Zasłonę kłamstw czyta się jak kieszonkową powiastkę sensacyjną, której koniec łatwo przewidzieć i nietrudno zapomnieć – sięgając po kolejną.
Wątpliwości budzi także podkreślana przez autorkę dbałość o wiarygodne odtworzenie średniowiecznych realiów, stanowiących osnowę fabuły i narracyjne oręże dla wspomnianego na wstępie nastroju „noir”. Thriller historyczny, z założenia, bazuje na realistycznym obrazie epoki (co bynajmniej nie eliminuje z fabuły elementów fantastycznych). Autorka rzeczone realia odtworzyć się stara, m.in. wzbogacając książkę o mini-słownik średniowiecznych osobliwości, rozbudowane opisy scenerii zdarzeń czy wspomniane już kreacje autentycznych postaci. Jednak podczas lektury na każdym kroku dostrzec można potknięcia – podejrzanie współczesne sformułowania, równie znaczące sytuacyjne niuanse, o samym języku wypowiedzi nie wspominając – które z mediewalnym kolorytem mają niewiele wspólnego. Zasłonę kłamstw wypada więc uznać za para-historyczny kryminał, bazujący na cokolwiek powierzchownym obrazie średniowiecznego Londynu. Książka zachowuje, rzecz jasna, rozrywkowy charakter – dostarczając umiarkowanie sensacyjnych
poruszeń, stosownie do umiarkowanie dramatycznego rozwoju zdarzeń. Przygody Crispina Guesta być może nie wywołają nerwowych wypieków na czytelniczym licu, lecz równocześnie nie znużą na tyle, by książkę przedwcześnie porzucić. Autorka zadbała o to, by fabułę książki wzbogacić możliwie jak największą liczbą fabularnych rozwidleń. Dla sympatyków romansu znajdzie się więc wątek nieszczęśliwej miłości zdegradowanego rycerza i byłej pokojówki, podniesionej szczebel wyżej na społecznej drabinie. Amatorów powieści „awanturniczych” oczekuje cała gama ulicznych rzezimieszków i walk na miecze. Fanom kryminalnych zagadek autorka zgotowała natomiast przewodni motyw morderstwa – choć szczególnie misternej intrygi raczej nie warto się spodziewać.
Po skończonej lekturze książki mimowolnie nasuwa się wniosek, że Jeri Westerson tworzy „średniowieczny noir” bardziej z nazwy, niż w oparciu o autentyczny – mroczny i „brudny” – koloryt scenerii. Na obronę Zasłony kłamstw pracują głównie bohaterowie, których swarliwe dialogi i środowiskowa różnorodność (od ulicznego zbira po pana na włościach) dynamizują nieco przegadaną treść powieści. Średniowieczne przygody zhańbionego rycerza Crispina i jego wiernego giermka-złodziejaszka – Jacka Tuckera – budzą niedosyt. Nadmiar faktów – przy równoczesnym nadmiarze szpiegowskich mitów, ckliwych romansów i naciąganych zbrodni – nie wróży dobrze żadnej fabule. Zwłaszcza tej „brudnej” i „mrocznej”.