Książka o tajemniczej czarnej okładce, zdobnej w duży znak: „x3”. Skojarzenia? Oczywiście matematyczne. Niewiadome, mozolne (mniej lub bardziej) rozwiązywanie równań. Ciekawy tytuł nie kryje jednak za sobą jak można by się spodziewać zbioru opowiadań science fiction. Zaprezentowane trzy opowiadania pozornie ze sobą niezwiązane, łączy właśnie kategoria „niewiadomej”. Niewiadoma podniesiona do potęgi trzeciej – trzy opowiadania o niewiadomych.
Czym są owe „iksy” do rozwiązania? Autor, Paweł Siedlar, stawia pytania, które zwykle określa się mianem tak zwanych pytań uniwersalnych. Trochę to naciągane wyrażenie obejmuje ten rodzaj refleksji, który towarzyszy człowiekowi od wieków: skąd pochodzi zło, dlaczego człowiek popełnia zły uczynek, czym i jaki jest świat, który nas otacza? Czy istnienie jakiejś – jakiejkolwiek – moralności jest wyłącznie ułudą, czy też elementarne zasady porządkujące dobro i zło są jedyną gwarancją na to, by nie oszaleć? Jakim staje się człowiek całkowicie oddzielony od naturalnego dlań środowiska? Paradoksalnie, można powiedzieć, że każde z tych opowiadań jest próbą odpowiedzi nie tylko na poszczególne pytania, ale na wszystkie razem, jednocześnie.
Wykorzystując różne kostiumy literackie i inne poetyki, Siedlar kreuje raz po raz bardzo wiarygodne światy, z żywymi, pełnymi rozterek i emocji bohaterami. W pierwszym, napisanym najpóźniej, opowiadaniu „Złe w ziemi siedzo, systko o nos wiedzo…” poznajemy Irka – malarza-alkoholika. Nakreślone z dużą dozą ciepłej ironii zawiązanie fabuły sprawia, że po krótkiej chwili przenosimy się wraz z nim i jego rodziną na wieś, gdzie rychło okazuje się, że alkohol w życiu bohaterów jest naprawdę jednym z mniejszych problemów. Z początku rodzina bardzo sceptycznie podchodzi do lokalnych opowieści o duchach, Krawej Ksieni i Złu, które wychodzi z ziemi, by pochłaniać ludzkie życie. Szybko jednak bohaterowie muszą zweryfikować swoje racjonalne podejście, ponieważ coraz więcej dziwnych, niewytłumaczalnych i mrożących krew w żyłach sytuacji staje się ich udziałem.
Z kolei „Biurko z kaukaskiego drewna” – publikowane już w zbiorze opowiadań pod tym samym tytułem – to opowieść o chłopcu, dla którego wyprawa na krakowski Kazimierz i jej skutki naznaczą całe dorosłe życie, przyszłe wybory i poczynania. Przymus grania przedziwnych melodii na skrzypcach, opowieści babki o zamieszkujących krakowskie getto Żydach, emigracja do USA i zawiązane tam znajomości oraz pojawiające się cyklicznie sny o pięknej Żydówce z ulicy Krzywej – wszystko to doprowadzi bohatera do obsesji, a w konsekwencji także do zbrodni. Dlaczego tak się dzieje? Analizując całe swoje życie, bohater zastanawia się: „Jakie znaczenie ma cokolwiek, jeśli minione – zdawałoby się – zdarzenia trwają wciąż zatrzymane gdzieś obok w nas w swoim niedostrzegalnym przez nikogo bycie. Jak niewiele i jak wiele trzeba, by uwolnić je, odgrzebać spod popiołu niepamięci. Co je uwalnia? W jaki sposób? Co spokojnego, dość leniwego, starającego się nie wadzić nikomu człowieka zmienia w bestię?”
W zamykającej tom – i zdecydowanie najlepszej w całym zbiorze – „Ewolwencie…” autor porusza temat końca świata, kataklizmu, w wyniku którego na świecie pozostaje jeden, jedyny człowiek. Opowieść bohatera (zresztą, ewidentnego porte parole pisarza) wyłania się niczym zlepek wspomnień pochodzących z różnych okresów, powoli składając się na przerażającą i smutną (wręcz: przerażająco smutną) historię. „Co za różnica w jakim świecie żyję, skoro świat jest tylko odbiciem w mym umyśle? Jeżeli tak jest, to on zależy ode mnie, a nie ja od niego!” – mówi Siedlar ustami swego bohatera, który przemierza opustoszałą Warszawę, by wreszcie znaleźć drugiego człowieka: młodą dziewczynę o dziwnych zainteresowaniach. Jakkolwiek schematycznie by to nie brzmiało, jak bardzo by nie kojarzyło się z * Jestem legendą* Mathesona , a klimatem z popularnym już serialem „Walking
Dead”, postapokaliptyczna wizja w wydaniu Siedlara kończy się dramatycznym wołaniem, na które nie ma odpowiedzi.
Zbiór x3, choć prezentuje nieco nierówny poziom (zawiera zresztą opowiadania, które powstały na przestrzeni wielu lat, wobec czego ów brak jednego poziomu nie dziwi) to książka, którą czyta się błyskawicznie. Jednocześnie nie są to opowiadania, które przypominają wiele innych kreślonych ręką młodego pokolenia pisarzy. Brak tu typowej wulgaryzacji języka czy nawet jakiegokolwiek celowego uwspółcześniania snutych historii. To raczej styl kojarzący się z pisarstwem Hłaski: mocny, twardy, dosadny, ale pozbawiony niepotrzebnego grubiaństwa. Książkę zdecydowanie polecam, bo choć niewolna od drobnych wad, pozostaje tomem niezłych opowiadań, który gwarantuje dobrą lekturę na zimowy wieczór.